wtorek, 11 marca 2025

Magiczne eliksiry i nic poza tym, czyli Księgarnia napojów księżyca i Great Library of Tomorrow (księga mądrości1)

Dużo ciekawych szkiców o spektaklach, książkach i filmach jeszcze przede mną, kilka takich gdzie koniecznie chcę napisać mimo że chcę pomarudzić, ale jest też garść rzeczy, które wpadają jakoś tak przy okazji i w sumie dla zasady powinienem o nich coś napisać. Nie mogę się jednak jakoś zmusić do tego, a potem jak poczekają trochę, to już niewiele nawet pamiętam, tak szybko ulatują z pamięci, bo nie ma w nich wiele wartego uwagi. 

Raz na jakiś czas wrzucę więc i taką notkę. Dziś dwie pozycje powiedzmy, że raczej z obszaru YA czy fantasy, cholernie popularnego, natomiast mam wrażenie, że mimo ilości ukazujących się pozycji coraz trudniej znaleźć tam coś oryginalnego. 

Ot choćby Księgarnia napojów księżyca Seo Dongwon - przecież to jedynie trochę podkręcone magią i udziwnione Zanim wystygnie kawa. Kto przeczytał tamto, raczej nie będzie zaskoczony, choć moja starsza córa na przykład stwierdziła że to lepsze. Co kto woli - tam było bardziej realnie, emocjonalnie. A tu niby wciąż krąży się wokół emocji, wokół żalu, tęsknoty, chęci naprawy przeszłości, ale to wszystko jest oblane sporą dawką jakiejś kosmicznej historii, w której lokal prowadzony dla ludzi potrzebujących takiego doświadczenia jest jedynie jakimś niedużym fragmentem. Jakieś książki z naszymi życiorysami, jacyś strażnicy bibliotek, wróżki, opiekunki gwiazd... Rety - gdyby może to rozbudować może i mogłaby z tego wyjść jakaś historia, ale tu w efekcie jest jakiś dziwny miszmasz z którego niewiele wynika.



Ani bowiem specjalnie nie poznamy i nie polubimy właściciela knajpy (bo to nie jest księgarnia) i jego pomocnicy (Księżycowa Króliczka), ani też nie poczujemy wielkich emocji przy historiach ludzi, którzy szukają u nich... No właśnie czego. Wydawałoby się, że przychodzą tu przypadkowo, a dopiero drink dla rozluźnienia, czy też ukojenia, daje im tą szczególną szansę, by zobaczyć siebie w innym wymiarze czasowym - czasem to przeszłość, czasem przyszłość, a wszystko po to (podobnie jak w Zanim wystygnie kawa), by dać im szansę jakiejś zmiany. Czasem jest ona realna, a czasem dokonuje się w sercu - chodzić może o wybaczenie, odnalezienie spokoju. Każdy drink jest przygotowywany specjalnie dla nich, z tajemniczych składników, każdy łyk może smakować inaczej, ale ważne co niesie ze sobą... Połączenie - alkohol (który niby jest księgą), otwierane drzwi, potem znikająca knajpa - wszystko to średnio trzyma się kupy i szczerze, wolę jednak tą kawę od Kawaguchi Toshikazu. Tam była pewna konsekwencja i bardziej podobał mi się stworzony klimat, dający przestrzeń na wybrzmienie historii bohaterów.

I tyle.
Nic szczególnego. Jedni będą więc piać z zachwytu że podnosi na duchu, że magia itd. A inni ziewać. Ja jestem wśród tych drugich.



A drugi tytuł? Kurcze - tak pięknie wydany, że aż oczy się cieszą i potem takie rozczarowanie zawartością...

Rozumiem koncept, jakąś wizję, ale sorry, debiutantowi naprawdę przydaje się zwykle pomoc dobrego redaktora prowadzącego, który pokaże mu jak poprowadzić wymyśloną historię w sposób spójny, wciągający, bez mielizn i poczucia zażenowania.

Czasem zdarza się, że jesteśmy wrzuceni w jakiś świat dość szybko, bez tłumaczenia tła, tam jednak autor próbuje szybko zarysować jakąś intrygę, wykonywaną misję, czy pokonywaną drogę, by czytelnik poczuł się zaciekawiony, a uniwersum poznaje po kawałku potem. Szczególnie gdy ktoś od początku planuje swoją historię jako rozbudowany cykl.

A tu...
Nawet nie wiem co Wam napisać o Księdze mądrości. Kurde przypomina to taki szalony sen, do którego można wrzucić wszystko co się zna, zmieszać, podokładać coś co wydaje się ekscytującą przygodą i puszcza się to na przyspieszonych obrotach. Aha. Żeby nie było za łatwo to z góry potnij to na wiele wątków, kilkadziesiąt postaci o których nic się nie dowiesz i które plączą się czytelnikowi kompletnie, bo każdy jest jakimś Mistrzem, Wróżką, Przewodnikiem, Wielkim Bibliotekarzem, a ich zadania, relacje między nimi i zależności to schemat, który znany jest chyba jedynie autorce. Na nic więc potwory, wybuchy, ucieczki, walki, magia, labirynty, rany, przygody, śmierć, katastrofy, eliksiry, wielkie moce, latanie i duszki zamieniające się w kulki mocy. Powtarzam - na nic. Jak kurwa nie ma emocji, jak się nie zna bohaterów, nie kibicuje im (a w większości wątków są nam obojętni), to choćby lecieli na księżyc atakowani przez hordy zombie i jedyną ich obroną była różdżka, którą muszą się nauczyć posługiwać, to opowieść jest zwyczajną grafomanią i stratą czasu. Bajki też trzeba umieć opowiadać. A może właśnie bajki opowiadać najtrudniej.  



Epickie fantasy, którym miało być to wielkie tomiszcze, jest po prostu wydmuszką, w której niektóre sceny mogą być i pomysłowe i ładne (choć często skopiowane od innych), ale jako całość to kompletnie nie wypaliło. Uśmiechałem się np. przy scenie ożywiania opisów dokonywanych przez pisarza, który trafił do krainy Wielkiej Biblioteki Jutra, kilka dobrych fragmentów to jednak dużo za mało. Jeżeli mamy niewiarygodnych bohaterów, nie rozumiemy ich motywacji, są sztuczni niczym plastusie, to mimo ich przygód, przewraca się kolejne kartki, nawet nie skupiając na drętwych dialogach, całym tym nadęciu, tylko byle szybciej do końca. Autorce wydawało się, że to wszystko będzie atrakcyjne i trzymające w napięciu, zabrakło jednak kogoś kto by ją trochę pokierował i wlał to prawdziwe życie i emocje. 

Całość trochę w duchu new age, przesycona ekologią, drętwym apelowaniem o harmonię i miłość między wszystkimi istotami. Wiecie - taki książkowy Avatar, tylko sto razy bardziej chaotyczny, nieskładnie opowiedziany i nudny.
Mnie kompletnie nie wciągnęło i nie chodzi o to, że ideologicznie mi nie po drodze, tylko to wszystko jest zbyt łopatologiczne, zbyt toporne. Przy okazji jednak dowiedziałem się, że to zdaje się cały ruch społeczny, którego ta książka chce być częścią - na początku był festiwal techno Tomorrowland, a potem przerodziło się to w jakieś obozy dla dj-ów, muzyków, jak się domyślam również pisarzy, którym wmawia się, że będą częścią wielkiego ruchu zmieniającego świat. Pozwolę sobie pozostać wobec takich inicjatyw sceptyczny, twierdząc że są jedynie sposobem na manipulowanie tłumami i wyciąganie kasy, ale co tam... Natomiast z ulgą stwierdzam, że fantasy, nawet to bardziej rozrywkowe i młodzieżowe, pewnie się na razie obroni przed takimi ideologicznymi wrzutkami - są zbyt sztuczne i nie ma w nich nic co by porywało.  

Potencjał kompletnie zmarnowany.
Oczywiście ktoś ma prawo stwierdzić że się nie znam, że zbyt mało uważnie analizowałem historię, że to zbyt pobieżna lektura i zbyt surowa ocena. Oczywiście. Mogę jednak zakładać się o to, że więcej osób czytających to "dzieło" będzie podzielało moje zdanie, niż zachwyty które też możecie znaleźć w sieci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz