czwartek, 13 marca 2025

Last showgirl, czyli czy wciąż mogę się podobać

Gdy pisałem o Anorze, wściekając się: za co te nagrody, w głowie miałem jeszcze jeden film, który lada chwili pojawi się na ekranach. I choć o nim też można powiedzieć "nic wyjątkowego", to jednak postawiłbym go dużo wyżej niż ten obsypany Oscarami Seana Bakera. Zawsze możliwość powrotu na ekran dla aktorów, którzy wydają się mieć najlepsze lata za sobą, danie im szansy zagrania czegoś w kontrze ich dawnych kreacji, przykuwa naszą uwagę. Tak było choćby z Zapaśnikiem, tak też jest i tu. Pamela Anderson wciąż zachwyca figurą, świadoma jest jednak tego, że nie będzie już grać młodej seks bomby. 

Grana przez nią postać, wciąż jednak chciałaby przykuwać uwagę mężczyzn, występować, tak jakby nie do końca akceptowała że mogą oni szukać jednak młodszego ciała, jakiejś nowości. Od kilku dekad występuje na scenie rewii wystawianej w jednym z kasyn Las Vegas. Wiecie - pióra, skąpe stroje, taniec, nieskomplikowane choreografie. Niby nic co można by uznać za wielką karierę, ale ona wybrała właśnie takie życie, uwielbiała być oklaskiwana, tańczyć tak by się podobać. Dla tańca porzuciła kiedyś córkę i dlatego teraz ma z nią słaby kontakt. To cały jej świat i miała nadzieję, że będzie trwać i trwać.



A tu przychodzi informacja - zainteresowanie ich show jest marne, zdejmujemy je więc z afisza. Po tylu latach Shelley może zostać bez pracy. Przecież raczej nie ma szans na castingach z dużo młodszymi dziewczynami. Czy jest gotowa na taką zmianę? Przecież nie odkładała sobie nic z myślą o emeryturze. I nie tylko ona - takich kobiet jak ona jest sporo. Z facetami nigdy nic na stałe, wolały swoją wolność i pracę, żeby nie musieć dzielić się kasą i od nikogo zależeć. Teraz jednak nagle na horyzoncie pojawia się ryzyko samotności i bezrobocia.

Reżyseruje ten film wnuczka słynnego Francisa Forda Gia Coppola. I choć nie jest to jakieś wielkie arcydzieło, to emocje zawarte w tej historii wydają się jak najbardziej szczere. Bohaterka wkłada w to co robi dużo serca, choć wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nie ma w tym wielkiej sztuki, aktorstwa, talentu - wystarczy zgrabne ciało i sporo ćwiczeń. Jej rozmowy z dorosłą już córką o priorytetach kończą się zwykle iskrzeniem, to właśnie jednak to dziwne połączenie pewnej naiwności i dokonywanych wyborów życiowych sprawia, że wydaje nam się interesująca.  

Kameralnie, bez moralizowania, trochę z nostalgią, trochę z humorem, ale to raczej dość gorzki obraz. A jako bonus do Pameli Anderson dostaniecie nie tylko spojrzenie na Las Vegas bardziej od kulis i świetną kreację Jamie Lee Curtis. Zwariowana przyjaciółka Shelley radzi sobie w życiu jeszcze marniej, nie zamierza jednak się poddawać i nie traci chęci na zabawę...  

Naprawdę niegłupie. I wbrew pozorom bez golizny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz