Drugi wpis dziś trochę wyjątkowy, bo przecież artysta dotąd był mi nieznany, ale od czego przypadek. W Kremenarosie (schronisko w Ustrzykach Górnych) plakaty z koncertem Aldarona wisiały z zapowiedzią na 15 sierpnia, może więc ktoś jeszcze się wybierze? A ja z ciekawości włączyłem sobie jego najnowszą płytę i wsiąkłem. Może dlatego, że te Bieszczady wciąż mam w głowie i sercu, wróciłem niecałe kilkanaście godzin temu. I tak sobie myślę - tam słuchało by się tego jeszcze inaczej. Niezależnie czy na malutkiej scenie schroniska, czy przy ognisku, to jest po prostu magia. Znikają wtedy wszystkie niedoskonałości głosowe, jakieś przeciągnięcia nuty, skromne aranżacje, a zostaje zaduma, coś co nas wszystkich łączy... Wrażliwość, jakaś tęsknota, zjednoczenia wokół wspólnych doświadczeń, zachwytów, trosk...
Aldarona można by nazwać bardem, poetą śpiewającym, czy jak to się teraz modnie mówi song writerem. I wszystko byłoby prawdą i jednocześnie pewnie nie do końca pasuje w te ramki. Znajdziemy tu bowiem rzeczy bliskie temu co kojarzymy z piosenkami turystycznymi, jak i rap, zabawy elektroniką, teksty nie tylko na naturze, wędrowaniu, ale i o otaczającej nas rzeczywistości (covid, lockdown, wojna, relacje międzyludzkie)...
Płyta była nagrywana w 2020, muzycy podobno nagrywali u siebie w domach, przesyłając potem do siebie efekty swojej pracy - może stąd pewne niedoskonałości? Nie jest to krążek do słuchania w biegu, trzeba raczej mieć czas na wsłuchanie się w teksty, na chwilę refleksji. Zabawy słowem, fajne skojarzenia, bogactwo wyobraźni i pozytywny przekaz - to się może podobać. Choć chciałbym posłuchać tego nie w domu, ale właśnie tam... gdzieś na szlaku lub po zejściu z niego.
Skojarzenia? Jacek Kleyff, może Bukartyk. Posłuchajcie sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz