Nie tak dawno pisałem o pierwszej odsłonie tej opowieści, tak modnej w tym roku (sądząc po kolejce do autora na Targach książki) i oto część druga. Jak to zwykle bywa niestety z kontynuacjami, trochę słabsza.
Wyjątkowa, malutka kawiarnia w Tokio, do której można przyjść by przenieść się w czasie wciąż działa i zaglądają tu chyba jedynie najbardziej zdeterminowani. Gdy poszła fama - zainteresowanie było ogromne, ale gdy wszyscy słyszeli o różnych obwarowaniach, które wiążą się z podróżowaniem w przeszłość (i jak się okazuje również w przyszłość), szybko zaczynali wątpić nie tylko w sens, ale i realność całej tej historii. Tymczasem jeżeli przestrzegasz zasad, taka podróż jest możliwe. Trzymać się tych reguł nie jest prosto, bo przecież każdy ma ochotę owo doznanie rozciągnąć dopóki się nie załatwi jakiejś sprawy, a tu nie tylko ogranicza cię miejsce, ale i czas. Kawa, którą ci nalano zanim się rozpoczęła się podróż, musi zostać wypita zanim wystygnie. Jeżeli nie...
A mimo to wciąż pojawiają się tacy, którzy czują potrzebę zaryzykowania. Choć na chwilę zerknąć na osobę, którą kiedyś spotkali, może coś powiedzieć, za coś przeprosić, coś wytłumaczyć. Tylko tyle i aż tyle. Wiedząc, że nie zmienią w żaden sposób przeszłości, czują że to ważne dla nich... I jak się okazuje czasem coś się jednak mimo wszystko zmienia.
Kolejne rozdziały to kolejne historie. Syn i matka, mąż i żona, przyjaciele... W pierwszej książce cofały się w czasie cztery kobiety, tym razem będzie to czterech mężczyzn. A zanim zacznie się podróż, podglądamy jeszcze życie tych, którzy pracują w kawiarni, bo oni też mają swoje potrzeby, kłopoty i marzenia. I na tym polega chyba fenomen tej książki. Nie tylko na jakiejś egzotyce, choć Japonia fascynuje od lat nie tylko Polaków. Tu istotne są raczej te małe i wielkie dramaty, osobowości, które wydają się mocno nieszczęśliwe, nieposkładane. Doświadczenie stanięcia twarzą w twarz z kimś kogo się zraniło, może zawiodło, czy po prostu za kim się tęskni, umożliwia poukładanie wielu spraw. To takie proste, a tak wiele zmienia.
Truizm? Banały? Może i tak, jak widać czasem jednak powrót do prostoty sprzedaje się najlepiej, bo ludzie czują w tym coś prawdziwego. Książeczka niepozorna, chwilami o trudnych sprawach, a mimo to pełna ciepła i nadziei.
PS Czy doczekamy się kiedyś czasów, by takie książki tłumaczone były jednak z oryginału, a nie z angielskiego? Mam wrażenie, że to trochę jak z głuchym telefonem - połowę wartości się gubi :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz