Ciekawie czasem sięgnąć pomiędzy nowościami po jakiś starszy tytuł i tym razem mój wybór poszedł w stronę Japonii. Choć Kazuo Ishiguro niektórzy uważają raczej za przedstawiciela Wielkiej Brytanii, to jednak pewien duch, który nadaje tej prozie trochę innego charakteru oraz jakaś tęsknota pozostała. A na pewno tak właśnie jest w Kiedy byliśmy sierotami.
Książka o przedziwnej atmosferze, jakby nie do końca zależało autorowi na opowiadaniu jakiejś spójnej fabuły, mającej jakąś ciągłość. Tu ważna jest przeszłość, do której bohater wciąż powraca i istotny jest finał, który tak naprawdę wszystko wywraca do góry nogami. A środek? Całe dorosłe życie głównego bohatera? Ano ono jest właśnie nijakie, jakby zawieszone w dziwnej pustce, której ten nie potrafi wypełnić. Dokonuje na tyle głośnych czynów jak detektyw, że staje się bardzo popularny w Anglii, ale choć trochę mu to sprawia przyjemności, raczej stroni od sławy, życia towarzyskiego. Angażuje się w sprawy, które jakoś go pociągają, nie one stanowią jego sens życia. Nawet to, że został detektywem raczej było jedynie środkiem do celu, jakim miało być wyjaśnienie sprawy zniknięcia jego rodziców. To jest najważniejsze, mimo że upłynęło tyle lat.
Christopher Banks swoje dzieciństwo spędził bowiem w Szanghaju i te lata wspomina jakoś najpełniej. Przyjaźń z japońskim kolegą, wspólne zabawy i sekrety, wreszcie rozpacz gdy najpierw znika ojciec, a potem jego matka, a on wraca do kraju, gdzie daleka rodzina ma sprawować nad nim opiekę. Wyrósł trochę na samotnika i dziwaka, a może to tylko moje wrażenie, bo autorowi nie zależy na tym, by jakoś pokazać jego aktywność. Mężczyzna wydaje się trochę bierny wobec losu, angażując się dopiero wtedy gdy coś poruszy jego serce. I choćby sam sobie wmawiał, że ma uczucia jak każdy, okazuje je dość rzadko, zwykle ukrywa je głęboko.
Napisałem o dziwnej atmosferze, ale może chodzi nawet nie tylko o brak jakiejś spójnej i liniowej fabuły, konieczność zbierania okruchów, które dopiero na koniec okazują się istotne, a również o tą dziwną obojętność bohatera? Miałem tu tak, jak czasem męczyły mnie postacie wymyślane przez Mendozę, gdy ich działanie wydawało się tak idiotyczne, bezrefleksyjne. Dopiero ostatnie rozdziały wszystko układają na nowo i dzięki nim widzi się wiele spraw zupełnie inaczej. I chyba również dzięki nim podwyższam swoją ocenę tej powieści, choć doceniam ją raczej za klimat i język, a nie za zaproponowaną historię. Trochę rozmyte życie głównego bohatera, oglądane jakby we mgle, uderza nas samotnością i tęsknotą jaką się w nim wyczuwa. Nie szukajcie zagadki kryminalnej, czy dramatycznych wydarzeń, pozwólcie się nieść niespiesznemu rytmowi tej opowieści, a gdy dotrzecie do jej kresu, spojrzycie na wszystko inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz