sobota, 6 czerwca 2020

Krajowe znaczy gorsze, czyli Ukryta gra i Czarny mercedes

Zdaje się, że nie wspominałem, że na miejsce jakiegoś postu chwilowego wepchnąłem recenzję filmu "Konwój" no to łapcie. 
A do kompletu dorzucam jeszcze dwie produkcje krajowe. W tytule notki powinien być jeszcze znak zapytania - bo w sumie nie uważam, żeby naprawdę wszystko co robimy było tak dużo gorsze do produkcji zachodnich. Wiadomo, budżet robi swoje, ale jeszcze większe znaczenie ma scenariusz, aktorstwo, reżyseria. No i producenci, którzy znają się na swojej pracy, mogą bardzo pomóc w podniesieniu jakości. W przypadku "Ukrytej gry" na pewno mieli oni znaczny wpływ na całość i do promocji, do castingu, do przemyślanej koncepcji produkcji, raczej nie mam zamiaru się czepiać. Gdyby jeszcze tylko debiutujący w długim metrażu Łukasz Kośmicki potrafił w tej historii nie zagubić tego co najważniejsze byłoby idealnie. A co w niej moim zdaniem było najważniejsze?


Przecież to miał być film szpiegowski, sensacyjny thriller polityczny, którego osią miał być szachowy pojedynek między przedstawicielami ZSRR i USA i rozgrywany w naszym Pałacu Kultury. To spotkanie miało mieć nie tylko znaczenie prestiżowe, bo w tle mamy konflikt wokół baz na Kubie, gdy trzecia wojna światowa wisiała na włosku - od dobrego rozpoznania czy wróg blefuje czy nie, zależały losy świata. Informacje takie trzeba było zdobyć od informatorów, ale komu ufać, skoro każdy może grać na dwie strony...
Właśnie tego elementu moim zdaniem nie wykorzystano do końca. Widz wie, że gra w szachy ma być tylko przykrywką, by mieć możliwość przejęcia człowieka z tamtej strony, którego nikt nie widział o czy i mikrofilmu z danymi na których zależy Amerykanom.

Punkty zwrotne mają podnosić nam ciśnienie, tyle że tak się nie dzieje. Zamiast tego bawimy się grą Więckiewicza jako gospodarza podejmującego ekipę z USA, nie możemy się nadziwić rozwiązaniu scenarzystów, którzy wmawiają nam, że najlepiej gra się w szachy będą kompletnie naprutym (Bill Pullman gra fajnie, ale jego postać jest przerysowana i mało realistyczna) i próbujemy się połapać w tym komu na czym zależy i dla której strony gra.
Dobrze się to ogląda, ale do efektu wow, sporo zabrakło. Polacy ja zwykle udowadniają, że są kapitalni w scenografii, zdjęciach, ale mają jeszcze pewne sfery, w których jednak musimy wciąż się uczyć. Dramatyzmu w scenariuszu na pewno.

Z drugą produkcją mam jeszcze większy kłopot. Nie znam powieści Majewskiego pod tym samym tytułem, ale film niestety trudno uznać za udaną ekranizację. Jest sztywno, bez napięcia i zwyczajnie nudno. Postacie snują się trochę bez sensu, a odkrywane po troszku tajemnice (każdy je ma), nie wywołują w nas prawie grama ekscytacji. Oto znany prawnik, który w trakcie okupacji ma się świetnie, mimo że współpracuje z podziemiem, ma jakieś interesy z ludźmi z getta. Jego protektorem albo może jedynie przyjacielem jest oficer SS, którego ciągoty homoseksualne są aż nazbyt jaskrawe, a mimo to przełożeni go nie tykają. W getcie nie widać głodu i umierania, za to są kawiarnie i życie nocne, w którym uczestniczyć mogą też ludzie spoza muru (?), a miasto żyje sobie tak jakby ta okupacja wcale nie była jakaś bardzo dotkliwa. Skoro można sobie zrobić urlop i jechać do Zakopanego, to prawie sielanka, prawda? Niby widać mundury niemieckie, ale to dziwna atmosfera, w której raczej większość sobie z nich nic nie robi - dopóki nie masz pecha lub czegoś nie przeskrobałeś, kłopotów nie będziesz mieć. Dziwne to wszystko. Kryminał prowadzony przez polskiego glinę, który przebija się przez urzędnicze utrudnienia (Niemcy chętnie by przejęli śledztwo) w sprawie zabójstwa żony mecenasa, w praktyce jest niczym kiepski teatr telewizji. Majewski kręcił dobre filmy, sprawnie porusza się w tematyce historycznej i tym bardziej dziwi fakt, iż stworzył takiego koszmarka, w którym tak mało się klei i zaciekawia - ani fabuła, ani postacie. Nie ratują całości nawet znane twarze (Linda, Stenka, Mastalerz, Seweryn, Żmijewski, Bohosiewicz, Zieliński. Odradzam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz