piątek, 31 sierpnia 2018

Dywizjon 303. Prawdziwa historia, czyli nie pomylisz tych filmów

Nie tak dawno pisałem o "303 Bitwa o Anglię", czyli brytyjskiej produkcji inspirowanej historią Dywizjonu 303, a tu wchodzi kolejna produkcja, tym razem krajowa, na ten sam temat. W dodatku reklamowana hasłami typu: nie pomyl filmów, prawdziwa historia. Oglądają oba w niedługim odstępie czasowym, nie da się uniknąć porównań. Który zatem wypada lepiej i gdzie są większe emocje?

Cóż. Każdy z nich ma swoje zalety, ale nie ukrywajmy, że również i wady. Polska produkcja moim zdaniem lepiej wypada np. w scenach walk powietrznych, umiejętnie wpleciono też zdjęcia archiwalne, podkreślone na dodatek wzniosłą muzyką. Generalnie w "Dywizjonie 303. Prawdziwej historii" więcej jest patosu, łagodzi się pewne kontrowersje, a przesłanie jest wyraźne: nasi piloci są najlepsi, mamy być z nich dumni. I fajnie. To się może w Polsce podobać. Tak jak jednak trochę drażni mnie zadęcie w filmach amerykańskich, tak i tu trochę mi to zgrzyta, bo też nie dysponujemy aż takimi środkami, by ta historia wgniatała nas w fotel. Ona robi oczywiście wrażenie, tyle, że większość z nas i tak już ją zna, a tu chodziłoby jeszcze, by opowiedzieć ją światu. W ten sposób niestety średnio się da.
Mamy więc dwa średnie filmy i szkoda, że nie połączono sił i środków, by powstał jeden. Zwłaszcza, że produkcja brytyjska pod pewnym względem może nawet bardziej się podobać, jest w niej więcej emocji. W obu produkcjach średnio niestety nie potrafiono sprawić, byśmy mocniej polubili bohaterów i widać to tym bardziej, że w obu są to ci sami piloci: Jan Zumbach (w polskiej wersji Maciej Zakościelny) i Witold Urbanowicz (Piotr Adamczyk). Co prawda twórcy "Dywizjonu 303" starają się rozbudować ich wątki, wprowadzając dużo więcej scen z retrospekcji, sprzed wojny, mimo to jednak trudno tu mówić o jakimś bardzo wciągającej nas historii. A reszta jest kompletnie w tle, ginie w tej fabule, a szkoda, bo zebrano przecież sporą grupę aktorów, którzy aż prosili się o kilka zdań dialogów i dobrą scenę, w efekcie zaś łażą jedynie po ekranie i mają dobrze wyglądać w mundurze.

Chyba wszyscy czekaliśmy na opowieść o Dywizjonie, o atmosferze wśród pilotów, ich odwadze, zmęczeniu, codzienności i adrenalinie jaką czuli gdy wznosili się w powietrze i walczyli z wrogiem. Zamiast tego dostajemy trochę scen sentymentalno-obyczajowych skupionych jedynie na kilku z nich, pewnie po to by zobaczyć w nich normalnych ludzi, a nie roboty. Wyszło jak wyszło. Czyli średnio. Jest na pewno parę scen, które wywołają w nas dumę z bycia Polakiem, wszelkie kontrowersje są łagodzone (żadnych bójek, większych pijatyk), ale na pewno zabrakło tego, co w produkcji brytyjskiej mocno wybrzmiało: faktu iż Anglicy nas wykorzystali, a potem kopnęli w 4 litery. Tu mamy zobaczyć jedynie heroizm i podziw Brytyjczyków. Polacy nie czują zmęczenia, nie mają chwil słabości, są cały czas szarmanccy, eleganccy i dzielni, skupiamy się jedynie na ich sukcesach (jak nie zwycięstwa w powietrzu to podboje sercowe na ziemi).

W sumie warto obejrzeć chyba oba filmy, po one wzajemnie się trochę uzupełniają. Jeden opowiada pełniejszą historię Dywizjonu, choć może ją trochę ubarwia, drugi skupia się jedynie (podobnie jak książka Fiedlera) na najbardziej emocjonującym fragmencie Bitwy o Anglię.

PS Nie wiem czemu wszyscy uparcie powtarzają iż słowa Churchilla: Nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele, tak nielicznym, dotyczyły tylko Polaków. Wypowiedziane zostały przecież w momencie gdy nasi jeszcze nie latali i nie odnosili tak wielkich sukcesów. Ech, my to mamy jakieś kompleksy chyba i musimy się dowartościowywać nawet naginając prawdę.

2 komentarze: