środa, 16 maja 2018

Niebezpieczne związki, czyli to co czyste trzeba zniszczyć

Są takie filmy, które mimo upływu lat, wciąż zachowują magię i choćby nie wiem ile nakręcono nowych wersji, żadna nie dorówna tej sprzed lat. Takim obrazem na pewno są dla mnie "Niebezpieczne związki" z roku 1988. Ekranizacja powieści, która była uważana za skandaliczną, nie epatuje nawet jakoś specjalnie nagością i skandalem, ale świetnie wyczuwamy w niej to, co tak naprawdę było istotą oburzenia: bawienie się ludźmi, cynizm, kłamstwa. I to w imię czego? Zabawy? Zakładu?
Miłość i uczucia okazują się słabością, której nie wolno okazać, bo w tej grze chodzi o to, by wciąż być górą. Nawet jeżeli wewnętrznie się cierpi i chciałoby się czegoś innego.
"Niebezpieczne związki" - kadr z filmu
XVIII wieczna Francja, piękne stroje, makijaż, peruki (a do tego świetne, pełne światła zdjęcia) i obrzydliwe myśli, plany i uczynki. Podbić serce kogoś, kto jest uważany za nie do zdobycia - dla tego celu można nawet udawać nawrócenie. Velmont ze swoją siecią intryg, pięknych słówek i czarowaniem jest niczym pająk czyhający na swoją ofiarę. Czujemy jednak, że ta relacja oznacza dla niego coś więcej niż jedynie kolejny podbój. Ale na to nie chce pozwolić markiza de Merteuil - przecież to jedynie ona miała być kimś więcej dla słynnego lowelasa. Ileż w niej perfidii, ale i inteligencji, czaru, który potrafi wykorzystać do manipulowania innymi. Oto wielka rola dla wielkiej aktorki.
To świat pełen przepychu, ale jednocześnie również w dziwny sposób pusty, perwersyjny. Nawet triumf i świętowanie upadków innych, wcale nie daje w pełni satysfakcji, co najwyżej stawia wyżej poprzeczkę dla kolejnych intryg i wyzwań. Już sama obsada brzmi magicznie: John Malkovich, Glenn Close, Michelle Pfeiffer. A jak to się ogląda! I choćby wiele razy!

1 komentarz: