poniedziałek, 28 maja 2018

Co za gość, czyli Eastwood w Na linii ognia i Doskonały świat


Nie wiem czy to kwestia tego, że sam się starzeję, ale z coraz większym szacunkiem podchodzę do aktorów, którzy towarzyszyli mi przez lata mojej przygody z filmem i serce mi się raduje gdy nie schodzą na psy (bo niektórzy schodzą). Do takich gości należy dla mnie na pewno Clint Eastwood. I dziś łączę dwa szkice notek o oglądanych jakiś czas temu (po raz kolejny) filmach, by oddać mu hołd. I mam nadzieję, że będzie mi to dane jeszcze nie raz. Trzymaj się staruszku w zdrowiu i bądź sobą!
Grywał bardzo często twardych gości, z zasadami, takich, dla których honor jest ważniejszy niż cokolwiek innego. Starzeje się znakomicie, bo nie tylko grywa, ale i sam tworzy filmy (i to niezłe), ma wyraziste poglądy i nie boi się iść trochę pod prąd temu co promuje czasem Hollywood. Broni tego co dla niego jest ważne. I dziś o dwóch bardzo dobrych filmach, które uwielbiam i gdzie pokazał to co potrafi.


Na linii ognia to typowy thriller sensacyjny - jest psychopata, który grozi śmiercią prezydentowi, a jako partnera do swoich gierek, wybrał sobie starzejącego się agenta służb specjalnych, który prawdę mówiąc, powinien być już na emeryturze. Weteran musi więc nie dość, że zmierzyć się z wyzwaniem, by ochronić prezydenta, to i z brakiem zaufania, lekceważeniem przez "młode wilki", które uważają, że wszystkie rozumy zjadły. Dla Franka Horrigana ta ostatnia misja to bardzo osobista sprawa, bo rozpoczynał karierę w służbach za prezydentury Kennedy'ego i zamach na niego uważa za swoją osobistą porażkę. Twórcy umiejętnie budują napięcie, bawią się trochę w kotka i myszkę,ale to przede wszystkim wyraziste role aktorskie dają się tu zapamiętać. Eastwood nie udaje młodszego niż jest, zmaga się z własną słabością, ale daje z siebie wszystko, a jego przeciwnikiem jest John Malkovich - jeden z moich ulubieńców w rolach psychopatów (obok Oldmana). No to się po prostu ogląda!


A Doskonały świat? Znowu bardzo dobre kreacje (bo obok tym razem trochę przerysowanego Eastwooda główną rolę gra zadziwiająco dobrze Kevin Costner), ale i trochę ciekawszy, bardziej oryginalny scenariusz niż w przypadku "Na linii ognia". To historia niczym ze "Ściganego", czyli gra psychologiczna i pojedynek na inteligencję między uciekinierem i ścigającym go gliną. Tyle, że do tego umiejętnie wprowadzono wątek rodzącej się więzi między przestępcą i porwanym siedmioletnim chłopcem. Haynes nawet tego nie chciał, nie lubi przemocy, w więzieniu siedział za napad z bronią w ręku, ale mimo, że kara była niewspółmierna do winy, nie przeszedł "na ciemną stronę mocy". Coraz częściej więc zgrzyta między nim i współwięźniem, z którym uciekł z paki - tamtemu jest wszystko jedno kogo będzie musiał skrzywdzić w trakcie ucieczki, byle mu się udało. Przestępca, który chroni swoją ofiarę, stara się być prawy i jeszcze potrafi być wzorem dla dziecka? Eastwood (bo to jego dzieło) świetnie przemyślał sobie psychologiczne relacje między bohaterami, by nie wyszło sztampowo i jedynie sensacyjnie. To bardzo ciekawa, ciepła choć smutna historia, w której nawet nie sam pościg jest najważniejszy, co cel, marzenie o tym co będzie gdy on już się zakończy.

8 komentarzy:

  1. No, Clint to mój ulubiony aktor, Costner bardziej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja kiedyś za ni nim nie przepadałem, był dla mnie zbyt zimny, ale teraz go za to uwielbiam

      Usuń
  2. I doskonałe "Gran Torino"...

    OdpowiedzUsuń
  3. Oba te filmy bardzo lubię. NLO to takie niby typowe dla Petersena solidne rzemiosło, ale choćby doskonały występ Malkovicha i niepokojąca muzyka Morricone wynoszą je nad poziom średni. To była pierwsza współczesna rola ocieplająca wizerunek Eastwooda. W przypadku DS masz rację - postać Eastwooda jest pojechana dość grubą kreską, ale było doskonałą decyzją usunięcie się trochę w cień i umieszczenie w centrum historii relacji chłopca z porywaczem (bezbłędnie obsadzony Costner w jednej ze swoich najlepszych ról). Wyszedł dzięki temu oryginalny i przejmujący film, jak zresztą kilka innych ze "złotego okresu" Clinta, kiedy niemal co drugi tytuł kręcił albo bliski wielkości albo jawnie wybitny: Bez przebaczenia, Doskonały świat, Madison County, Rzeka tajemnic, Million Dollar Baby, Listy z Iwo Jimy (nie uwzględniam łopatologicznego Gran Torino - moim zdaniem najbardziej przeceniany film C.E.). W każdym razie dorobek z tego okresu, podbudowany jeszcze starszymi klasykami (Josey Wales, ale też subtelne i koszmarnie niedoceniane Bird i Północ w ogrodzie dobra i zła), postawił go na luzach w jednym rzędzie z Fordem, Peckinpahem i Pennem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja Gran Torino lubię, choć masz rację, że jest dość łopatologiczny. Wciąż z ogromną przyjemnością oglądam jego stare rzeczy, a na nowe patrzę z coraz większym do niego szacunkiem. Może i rozmienia się na drobne w rzeczach łopatologicznych, ale w porównaniu z DeNiro i kilkoma innymi przynajmniej nie robi z siebie głupka

      Usuń
  4. I ja lubię kino tworzone przez Eastwooda ...i oczywiście jego grę....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby mnie ktoś zapytał o ulubione melodramaty, wymieniłbym jako na pierwszym miejscu "Madison County". Na podstawie bardzo średniej książki zrobił mądry i niebywale subtelny film, o jaki nikt go wówczas nie podejrzewał. Natomiast jako aktor doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich ograniczeń - a to nigdy nie był aktor, który potrafi zagrać wszystko - i potrafi dobierać role odpowiednie dla swojej osobowości i espresji. A jednocześnie półwiecze (z górą) Clinta na ekranie to wyraźna ewolucja tego samego, określonego typu męskości. Zmieniająca się (ja pamiętam z jakim poruszeniem pisano, że Eastwood "Na linii ognia" płacze!), ale jednak, mimo różnych wpadek, spójna kreacja wielkiego mistrza kina. Strach pomyśleć, że ma już 88 lat. Z aktorów starszy jest chyba tylko Gene Hackman, i - rzecz jasna - Kirk Douglas. No i Connery jest w tym samym wieku co Clint, ale z tego grona tylko Eastwood jest czynny zawodowo.

      Usuń