Miałem nadzieję, że wyjazd do Lublina pozwoli mi trochę nadrobić
zaległości w notkach, ale zmęczenie bierze górę. Organizm domaga się
snu. Nie było więc ani spaceru po Starym Mieście, ani wypatrzonego
koncertu Korteza, ale przynajmniej kolacja na mieście była smaczna. No i
sporo udało się przeczytać. Na słuchawkach wylądował "Król" Twardocha w
wykonaniu młodego Stuhra i przede mną jeszcze trzy godziny powrotu
wieczorem. Jutro znowu będę padał, ale co tam...
Notka na dziś musi
powstać. I sięgam po tytuł, który odkładam już czas jakiś. Nie tylko z
braku czasu. Po prostu to jedna z książek, o których pisać nie jest mi
łatwo. Jak tu oddać ten jej dziwny klimat, rozedrganie, pesymizm, dziwny
rytm.
Rzadko zdarza się, żeby debiut był tak mocno
dyskutowany. Pewnie głównie w Stanach, bo to obraz kraju i
społeczeństwa wyjątkowo bezkompromisowy, oryginalny, ale książka będzie
interesująca nie tylko dla Amerykanów. Ich obecność i zaangażowanie na
świecie nie zawsze wprowadza ład, a ludzie zmuszani do poszukiwania
nowego miejsca dla siebie, czasem swój wzrok kierują właśnie tam -
American Dream wciąż jest żywy. Nowy Jork widziany oczami tych, którzy
nie odnajdują się w społeczeństwie z różnego powodu, jest tak inny od
tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, od naszych wyobrażeń. To burzy
nasz komfort, spokój, bo czujemy, że ta grupa "niedostosowanych" wcale
nie jest jakimś marginesem, że ich ilość coraz bardziej rośnie.
Rozczarowani tym, że społeczeństwo nie interesuje się ich losem,
pozostawieni sobie samym, szarpiąc się z otoczeniem, by zbudować jakąś
swoją przestrzeń, wykorzystać swoją szansę. Ich świat jest pełen smutku,
samotności. Bo nawet jeżeli znajdą się w tłumie i będzie im ze sobą
dobrze, nie zawsze potrafią panować nad wszystkimi swoimi lękami,
demonami, a jeżeli one biorą górę, sami niszczą to z czym wiązali jakieś
nadzieje. Mogą obiecywać sobie wielkie rzeczy, ale sami nie do końca w
to wierzą. On jest weteranem, który wciąż faszeruje się prochami i nie
może znaleźć sobie miejsca, ona, imigrantka z Azji, chętnie zaczepiłaby
się w jakimkolwiek, byle dawało to obietnicę na odmianę jej losu. Wciąż w
strachu przed policją, przed wydaleniem, nielegalna i zdana na łaskę
tych, którzy chcą ją zatrudnić i wykorzystać, w Bradzie znalazła
oparcie, silne ramię. Tyle, że on też wcale nie jest tak mocny jak jej
się wydaje. Dziwny to romans, w którym szczytem romantyzmu wydaje
się randka z fast foodem i noc spędzona w klitce na materacu, wspólne
bieganie aż do utraty tchu. Są tak nieporadni w próbach okazywania sobie
uczuć, mówienia o nich, ale też wokół nich nie ma na to specjalnie
miejsca. Dziwny to obraz miasta, w którym te najlepsze dzielnice wydają
się jakby niedostępną dla nich krainą.
Tu nawet nie chodzi o
opisywanie jakiejś patologii, nizin społecznych, gangów, bo Lish opisuje
wydawałoby się normalnych ludzi, tyle że skazanych na to, żeby żyć
trochę z dnia na dzień, odżywiając się byle czym, trochę dając się nieść
prądowi życia. I do tego forma: równie mało uporządkowana jak i
bohaterowie, bez wyraźnego oddzielania myśli od dialogów, próbą oddania
sposobu rozmawiania imigrantów z różnych kraju, język niby prosty, ale
jednak urzekający naturalnością, surowością. Naprawdę ciekawa powieść.
Niełatwa. Ale warta polecenia.
Czym jest to "następne życie" dla bohaterów? Niespełnioną nadzieją na to, że im się uda, że wszystko się ułoży?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz