sobota, 12 maja 2018

Makbet, czyli skończyła się wojna, świętujmy

Dziś kolejne wyjście teatralne, ledwie więc uporałem się z notkami o tym co widziałem w kwietniu, już szykują się kolejne notki. Na razie jednak coś świeżutkiego, bo w czwartek byłem na bezpośredniej transmisji z Londynu najnowszej wersji Makbeta w ramach projektu nazywowkinach.pl. Pisałem już niejednokrotnie o tych pokazach, uwielbiam je od kilku lat, nie mogłem więc przegapić takiej okazji. Z niewielkimi trudnościami (tłumaczenie na początku) trzy godziny teatralnej uczty. Nie martwcie się - będą powtórki (zdaje się, że w czerwcu) - po prostu obserwujcie profil podany wyżej, bo tam zwykle są wszystkie informacje. I ruszył tam też konkurs, w którym można wygrać przelot i bilety na jeden ze spektakli w Londynie na żywo. Marzenie...
W dość krótkim czasie to już chyba czwarta wersja tej sztuki Szekspira, którą mogę oglądać, trudno więc oprzeć się dokonywaniu porównań. I szczerze powiem, że to nie będzie moja ulubiona wersja. Na pewno jednak nie można jej odmówić oryginalności i wyjątkowej, mrocznej i mocnej atmosfery. Sięgnięcie po współczesne elementy, dość nowoczesną scenografię, sprawia że wszystko wybrzmiewa jakby w trochę nowym kontekście. Nagle widzimy nie jedynie historię średniowieczną ze Szkocji, ale coś dużo bardziej uniwersalnego. Wojna domowa, terror i prześladowanie, uchodźcy - oto kontekst w którym usłyszymy opowieść o Lady Makbet i jej mężu.

Na pewno sporym wyzwaniem jest podejmowanie próby wydobycia z oryginału czegoś nowego, nie zawsze język, treść pasuje do tego co widzimy w warstwie wizualnej i tym razem też może być trochę zdziwienia. Dom jako bunkier, elementy mundurów, surowość całej inscenizacji, w dziwny sposób jednak pasują do całej historii. Jeszcze mocniej wybrzmiewa zbrodnia, strach i popadanie w szaleństwo. Jeden czyn pociąga za sobą kolejne, bo przecież nie można pozwolić na to, by prawda wyszła na jaw. Jedna wojna się skończyła, ale zamiast świętować zwycięstwo ludzie wciągnięci są w kolejny szalony krąg spowodowany żądzą władzy, ambicją, egoizmem. Jeżeli ktoś dochodzi do rządzenia poprzez przewrót i usunięcie poprzednika, cały czas żyje w strachu, że i jego czeka podobny los.   
Rory Kinnear (Mackie Majcher w „Operze za trzy grosze”, „Młody Marks”, „Otello” w NT Live) jako Makbet i Anne-Marie Duff („Shameless”, „Królowa dziewica”, „Sufrażystka”) jako jego żona, popychająca go do morderstwa - to oni stoją w centrum tego przedstawienia, ich emocje mocno wybrzmiewają na przyciemnionej scenie. W tych strojach, w tej scenerii coś jednak trochę przeszkadza w tym, żeby w pełni uwierzyć w ich słowa, cierpienie i szaleństwo. Może dlatego że zbyt wiele widziałem podobnych adaptacji (np. w Powszechnym) i nie jestem fanem takiego uwspółcześniania? Gdzieś ulatuje duch oryginału, tekstu, raczej się go wypluwa niż mówi, a wszystkie dodatkowe warstwy które mają go pogłębiać, niewiele tek naprawdę wnoszą. Po sporej ilości spektakli NT Live jakie widziałem, nawet w warstwie wizualnej muszę przyznać, że było dużo ciekawiej. Jedno na pewno jednak zwróciło moją uwagę: to w jak swobodny i naturalny sposób do zespołu aktorskiego wciągane są osoby z jakimiś niepełnosprawnościami - u nas to rzadkość, co najwyżej aktor gra jakąś chorobę, przypadłość - tam jest to zupełnie naturalne, podobnie jak zacieranie różnic rasowych, czy nawet płciowych (kto powiedział, że żołnierz nie może być kobietą?).
Podsumowując: ciekawie, ale jak dla mnie bez większej rewelacji.
Więcej zdjęć znajdziecie tu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz