poniedziałek, 12 czerwca 2017

Old Fashioned, czyli 1 Kor 13


Kontynuujmy serię "chyba teraz tak mi w duszy gra", czyli sięgam po filmy niekoniecznie widowiskowe, ba, powiedziałbym raczej niszowe. Gdy je oglądam i czuję, że coś w gardle mnie uwiera, że to jest tak inne od przekazu, który zwykle bije po oczach, to wszystkie oceny, rankingi, szufladki, przestają być ważne. Za niecałe dwa tygodnie ten film pojawi się w kinach i zachęcam Was do tego, by pójść do kina i zagrać na nosie wszystkim tym, którzy mówią: to takie staroświeckie, niemodne, a na ekranie nieciekawe. 

Dla niektórych osób ten film naprawdę może być ważny, pokazuje bowiem, że niekoniecznie trzeba iść za tym co podpowiada ci świat, co bombarduje dookoła. Przed ślubem trzeba się koniecznie "sprawdzić" (albo "po co w ogóle ślub). Muszę się wyszaleć/poeksperymentować zanim się ustatkuję. Przecież tak robią wszyscy. Jak ktoś nie ma dziewczyny/chłopaka po 30 to znaczy, że jest jakiś "wybrakowany"... Cholera. Naprawdę daliśmy się ogłupić, a potem dziwimy się ilości rozwodów i martwimy o przyszłe związki naszych dzieci.
Czy można inaczej? Ta filmowa historia nie jest przecież bajką, choć na taką wygląda. Osób z zasadami, które może już czasem poranione, zagubione, mają dość dotychczasowego tempa i płytkości relacji, jest całkiem sporo, tylko pewnie wielu z nich wydaje się, że są białymi wielorybami i tracą nadzieję na prawdziwą miłość. Warto czekać. Warto się starać. Bo to uczy przede wszystkim nas samych tego co w relacji jest ważne. Zmienia nas. Jeżeli idziemy na łatwiznę na początku, myślimy jedynie o przyjemności, nie będzie z tego nic trwałego w przyszłości. 
Rozpisałem się, ale rzeczywiście ta mało skomplikowana historia miłosna coś we mnie poruszyła. Dedykuję ją mojemu znajomemu, który wciąż czeka, ale mam też nadzieję, że coś ważnego dla siebie znajdzie w niej więcej osób. Warto przypominać o wartościach i mądrościach życiowych, o których zdaje się, że świat próbuje zapomnieć.
Czy to film religijny? I tak i nie. Choć przecież pojawiają się w nim nawiązania do Pisma Świętego i nawrócenia, sama historia ma wymiar dużo bardziej uniwersalny, opowiada o relacjach męsko-damskich, oczekiwaniach, o czasem nieudolnych próbach uchwycenia szczęścia, próbach rozeznania czy ta druga osoba jest na pewno tą jedyną. 
Ona ucieka przed przeszłością. Nie pierwszy zresztą raz, uczyniła z tego sposób na życie. On odrzucił dyplom, karierę, pieniądze i zaszył się w małym miasteczku, naprawiając antyki. Jedno i drugie trochę karze siebie za różne błędy, nie mając nadziei na jakąś szczęśliwą przyszłość. Coś jednak przyciągnie ich do siebie, sprawi, że pomimo różnic, zaczną o sobie myśleć. Piękna i sztywniak... Ładna mi para.

Przyjaźń, rodzące się uczucie, wątpliwości, lekko opowiedziana, romantyczna historia - takich filmów było sporo, ale ten rzeczywiście jest niebanalny, bo z takim przesłaniem, dających nadzieję produkcji ze świecą szukać. Brawa dla dystrybutora, który wprowadza tę, przecież wcale nie nową produkcję na nasze ekrany.    
Cały pomysł, czyli reżyseria, scenariusz, główna rola męska, to sprawka Rika Swartzweldera. Może warto zapamiętać to nazwisko i wypatrywać kolejnych niegłupich produkcji. "Old Fashioned" może i jest proste, ale na pewno nie nachalne. A prostoty chyba nam wszystkim potrzeba, skoro tak bardzo wszystko potrafimy komplikować. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz