piątek, 9 czerwca 2017

Księżyc i magnolie, czyli jak się dało z Hobbita...

 Na konferencjach wyjazdowych zwykle przynajmniej jeden wieczór przeznaczamy na jakieś wydarzenie kulturalne. Tym razem nasz wybór padł na Teatr STU i przedstawienie, które już schodzi (chyba po 5 latach) z ich scen. Dzięki tekstowi Rona Hutchinsona możemy zajrzeć za kulisy pracy nad jednym z największych przebojów filmowych wszechczasów, czyli "Przeminęło z wiatrem". Oto gabinet znanego producenta Davida O. Selznicka (Olaf Lubaszenko w dobrej formie), który jakiś czas temu rozpoczął prace nad filmem. Niestety nie jest zadowolony z dotychczasowego scenariusza, musi więc przerwać zdjęcia, zwalnia reżysera, wyrzuca poprzedni materiał do kosza i staje przed zadaniem: w kilka dni musi zdobyć nowy scenariusz.



Problem jednak polega na tym, że człowiek, na którego liczy, czyli Ben Hecht (Szymon Bobrowski) nie czytał książki, uważa ją za totalny gniot, nie nadający się do jakiejkolwiek ekranizacji, z wątkami, które nie zainteresują publiczności... No klapa po prostu. Co z tego, że Selznick ma przeczucie i wiarę w ten film. Hechta nie przekona nawet osoba świetnego (choć aroganckiego) reżysera Victora Fleminga (Szymon Kuśmider), który ma podjąć się realizacji odświeżonej produkcji. Nie pozostaje nic innego jak zamknąć się z nimi w pokoju na 5 dni i pod okiem sekretarki (Barbara Kurzaj - tym razem niestety w przerysowanej i irytującej roli), która ma czuwać nad tym by nie padli z głodu, dokończyć prace. By przyśpieszyć prace nad scenariuszem, po prostu będą ją "streszczać, na bieżąco odgrywając scenki z książki, a Hecht ma to spisywać i przerabiać na dialogi.
Zaczyna się trochę drętwo, ale później robi się coraz bardziej zabawnie. Nie jest to może komedia, przy której byśmy zrywali boki ze śmiechu, uśmiech jednak zawitał na nasze twarze dość często. Sprawy poważniejsze (zbliżająca się wojna w Europie, sytuacja Żydów, którzy wciąż nie są do końca postrzegani jako pełnoprawni Amerykanie, przewidywanie oczekiwań widza w kinie), przeplatają się z ciut przeszarżowanymi scenkami z powieści. Olaf Lubaszenko jako Scarlett? Warto było to zobaczyć.
Sztuka w reżyserii Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej jest dość kameralna, nie do końca pasowały mi rozwiązania scenograficzne i wykorzystanie sceny (gra na trzy strony), na pewno jednak nie był to wieczór nieudany. No i nabrałem ochoty na ponowne obejrzenie "Przeminęło z wiatrem", by powrócić do pewnych scen i pomysłów, które tutaj fajnie wybrzmiały. Nikt nie wierzył w sukces, a jednak to Selznick miał nosa. Warto było zmusić wszystkich do takiego wysiłku :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz