niedziela, 25 czerwca 2017

Cytadela, czyli podkręćmy trochę atmosferę

Dwa dość intensywne dni, bo nie dość, że sporo stukania w klawiaturę, to jeszcze jeden wypad do kina (recenzja Volty Machulskiego jutro) i dłuższe spotkanie ze znajomymi w sympatycznej kawiarni Kafka na Powiślu. A ponieważ większość spotkań w naszym kręgu kręci się nie wokół picia alkoholu, a raczej wokół książek i planszówek, to i recenzja dziś tematyczna.

Wczoraj królowały na stole karty. Cytadela podobno sprawdza się nawet przy dwóch osobach, ale ja najczęściej grywam gdy jest na więcej (tym razem 7), doceniam więc jej specyficzny klimat nawet nie tyle rywalizacji, co po prostu negatywnych interakcji. Pewna domieszka losowości oczywiście jest, ale dla wytrawnych graczy prawie wszystko jest do przewidzenia (nawet blef) zupełnie jak przy brydżu. O co bowiem chodzi. Cała zabawa polega na tym, że w każdej turze wybieramy jakąś postać - nazwijmy ich doradcami - z określonej puli. Każdy z nich daje nam konkretne udogodnienia do budowy naszego miasta (albo kasę albo karty nowych dzielnic/budynków albo jakąś interakcję z innymi graczami), tyle, że przeciwnicy mogą widząc to co zbudowaliśmy i nasz budżet, przewidzieć kogo wybraliśmy i zablokować nasze posunięcia. Gdy trafi ci się kilka razy pod rząd zostać zabitym (tracisz ruch) lub okradzionym, można szybko się nauczyć, że branie karty doradcy, która jest najdogodniejsza, wcale nie jest najlepszym pomysłem.


Jest sporo kombinowania własnej taktyki, bo to nie jest tak, że możesz ignorować to co robią pozostali gracze - czasem najlepszym wyjściem jest samemu wybranie kart złodzieja lub zabójcy i samemu zrobienia trochę zamieszania przy stole.










Powiedziałbym, że to nawet pół na pół - dbanie o budowę kolejnych dzielnic/budynków, których musimy zdobyć 8 i jakaś negatywna interakcja z innymi graczami. Zasadzisz się na kogoś, tylko jak odgadnąć jeszcze jaką kartę w danej turze wybrał, czyli jakiego doradcę atakować? A może jako generał wjechać mu z armią i coś zburzyć? To kosztuje, ale jakim wielkim entuzjazmem przyjmowane jest przez innych (oczywiście oprócz ofiary takiego napadu).

Tłumaczy się szybko, gra nawet z nowicjuszami raczej nie zabiera więcej niż godzinkę, nie zajmuje też dużo miejsca - tak, zdecydowanie to dobry wybór na jakieś posiadówki w knajpkach. Minus tylko jeden - poprzez hałasy przy stole, dość szybko możecie zwrócić uwagę innych. Tu raczej nie ma rozgrywki w milczeniu i skupieniu. Oskarżenia, wyrzuty, podchody, ściemnianie są czymś zupełnie normalnym. Podobnie jak i emocje niezadowolonych z dotychczasowego przebiegu gry. A najbardziej dowcipne jest to, że wybrać wcale nie musi ten, który pierwszy osiągnie cel, czyli wybudowanie 8 budynków/dzielnic. Liczy się przecież jeszcze ich wartość, kolory... Można się zdziwić.
Ładne karty, nieduże pudełko, może najwyżej nad kasą można by popracować. Naprawdę dobra inwestycja!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz