czwartek, 10 listopada 2016

Jestem mordercą, czyli melduję, że go mamy

Gdy czujesz, że coraz bardziej łamie cię grypa, chyba nie powinieneś pisać notek, ale jakoś miejsca nie mogę sobie znaleźć i ani oglądanie, ani czytanie, wcale nie dają przyjemności. Nawet spać się nie da. Siadam więc do pisania, zwłaszcza, że mam o czym. Jutro kolejny książkowy kryminał, choć bardziej humorystyczny, a na dziś coś filmowego - ukłony dla Kina Atlantic za seans.

Obraz Macieja Pieprzycy zasługuje na to, żeby zobaczyć go na dużym ekranie, zwłaszcza ze względu na klimat, jaki udało mu się osiągnąć poprzez zdjęcia, kostiumy, scenografię i muzykę. Duże brawa za warstwę wizualną i dźwiękową. Aktorsko też na bardzo dobrym poziomie (nawet na drugim planie, patrz Adamczyk w roli komendanta). Czy więc mamy do czynienia z kolejnym przebojem i filmem, który można by określić jako taki, który będzie się pamiętać za kilka lat. Mam trochę wątpliwości. Prawdę mówiąc trochę przypomina mi nie tak dawno goszczącego na naszych ekranach "Czerwonego pająka" -  łączy je nie tylko genialne przeniesienie nas w czasy PRL (zero sztuczności), ale również sposób opowiadania tej historii. Tam przynajmniej mieliśmy pewien haczyk, niespodziankę, a tu od początku przecież znaliśmy zakończenie sprawy Wampira ze Śląska. Twórcy skupili się więc na atmosferze, na dylematach i wątpliwościach, w efekcie podsuwają nam film, który ogląda się trochę na chłodno, brakuje tu napięcia, czegoś co pozwoliłoby zaangażować większe emocje.


To naprawdę dobry film, ale tak jak mówię, czegoś mi w nim zabrakło. Skupieni jesteśmy nie tyle na samym oskarżonym (Jakubik), ale na milicjancie, który prowadząc śledztwo, znajduje "idealnego" podejrzanego. Całe dochodzenie budowane jest na domysłach, na naciąganych dowodach, bo aresztowany nie przyznał się do zarzucanych mu morderstw popełnianych na kobietach. Presja na szybkie zakończenie sprawy jest jednak tak duża, że nie można okazywać niepewności. Za wszelką cenę trzeba wydobyć albo wyznanie albo dowody. Mirosław Haniszewski w roli porucznika Janusza Jasińskiego sprawdza się świetnie - czujemy ten jego dramat, balansowanie między radością z sukcesu, zbieraniem profitów i wątpliwościami, próbą zrozumienia człowieka, co do którego winy wcale nie jest pewny. 
Na pewno nie ma co tej fabuły traktować jako wierne odwzorowanie faktów - to nie dokument, ale pokazuje w przybliżeniu okoliczności śledztwa i procesu postaci, której tu zmieniono nazwisko na Kalicki.

Jako kryminał, czy thriller, mało przekonywujące, ale jako dramat psychologiczny jak najbardziej. Pisałem już na początku co mnie najbardziej urzekło - pieczołowitość w odtworzeniu atmosfery lat 70. No i ta muzyka, która wprowadza nas w tak dziwny stan niepokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz