W zanadrzu jeszcze trzy spektakle do opisania, kolejna książka kobieca, felietony Mellera i sporo filmów. Kolejność jak zwykle będzie bardzo przypadkowa :)
A dziś zapraszam do przeczytania kilku zdań na temat drugiej książki Marii Paszyńskiej. O pierwszej z cyklu pisałem tu, trochę wtedy kręcąc nosem, że dla mnie zbyt monotonne, za mało opisów miasta, ale i za mało życia. Przy drugim tomie zarzuty pozostają praktycznie bez zmiany, muszę jednak przyznać, że zaczynam wciągać się w te historie. to nawet nie kwestia tego, że jakieś postacie się polubiło lub nie, a raczej ludzka ciekawość i życzliwość, jak dla sąsiadów, o których wiemy, że przeżywają jakieś problemy. Jeżeli wiesz, że to ludzie dobrzy, tym bardziej życzysz im tego, żeby wszystko im się poukładało. I tak trochę mam tutaj. Choć pisałem, że do drugiego tomu raczej spieszyć się nie będę, teraz to nawet i żałuję, że trzeciego jeszcze nie ma.
Znowu mało mi miasta, ale tak już mam, że uwielbiam śledzić sobie w wyobraźni te miejsca, ulice, domy. I tak mam wrażenie, że w "Gonitwie chmur" jest takich śladów więcej. Instytut Głuchoniemych, szkoła dla dziewcząt na Ochocie - bohaterowie wreszcie trochę zaczynają wychodzić z domów. Nie zmienia to jednak generalnej atmosfery tego co pisze Pani Paszyńska: interesują ją głównie myśli i uczucia postaci, więc akcji to tu specjalnie nie szukajcie. Rodzinne problemy, zawody miłosne, tęsknoty i porywy serca - to wokół takich spraw się kręcimy i nawet wydarzenia historyczne (np. dojście Hitlera do władzy, napięcie między Niemcami, a Polską), mało kogo tu zajmują. Zwykle powieści z historią w tle pisze się tak, by losy bohaterów wplatać w tryby wielkich zdarzeń i dramatów, a tu na pierwszym planie jest zwyczajne życie. Prowadzenie interesów, podjęcie pracy, dom, rodzina, przygotowania do ślubu...
Jak dla mnie mało w tym tempa, jakiejś werwy, życia rozumianego nie przez myślenie o tym co zrobić, ale robienie czegoś! To wszystko takie odrealnione, jakby te postacie funkcjonowały w jakichś mikroświatach. Obserwujemy jeden, potem drugi, trzeci, w wyjątkowych sytuacjach gdzieś na siebie one zachodzą i dochodzi do jakiegoś spotkania. Tak jakby autorka wymyśliła sobie dziesięć osób, kobiet i mężczyzn, wzięła ich pod lupę, ale zapomniała pokazać tła w jakim one funkcjonują, tego że z kimś poza domownikami mogą się spotkać, rozmawiać, przeżywać jakieś inne problemy niż tylko swoje własne. Czy zatem nie jest interesująco? Ano bywa. Ale jakoś mam wrażenie, że zbyt długo się kręcimy wokół spraw uczuciowych. Może jako mężczyzna z natury wolę rozmawiać (i czytać) nie tylko o tym? Może w tym problem?
W założeniach zdaje się, że miała być historia kilkorga młodych ludzi, wkraczanie przez nich przebojem w dorosłe życie i zderzanie marzeń z rzeczywistością w Warszawie, która dopiero uczy się wykorzystywać swobodę i szansę na rozwój. Prawnicy. Architekci. Rzemieślnicy. Nie wiem jak inni czytelnicy, ale chyba nawet bardziej zainteresowały mnie losy nie tych młodzieńców, co postaci, które są obok nich: rodzeństwa, ich wybranek, tak jakby autorka nagle w trakcie pisania przestała się głównymi bohaterami przejmować. A może więcej serca wkłada w kreację ról kobiecych?
Pomarudziłem, to teraz przydałoby się jakieś podsumowanie. I sam nie wiem co napisać. Bo mimo wszystkich "zarzutów" czytało mi się to bardzo dobrze. Paszyńska zdecydowanie pisać potrafi, można te powieści polubić, wciągnąć się w nie na maksa. To trochę tak jak z serialami - niektórzy lubią tasiemce, gdzie wszystko rozciągnięte jest do granic, gdzie każdą rozterkę ogląda się przez wiele minut. Cykl "Warszawski niebotyk" trochę przypomina właśnie takie seriale. I sam jestem zdziwiony, bo raczej takich rzeczy unikam, a tu proszę: chętnie bym sięgnął po tom trzeci, ciekaw dalszych losów poznanych ludzi... Trzeba czekać.
O jeszcze większym zaskoczeniu książką "babską" może za dwa dni.
Ciekawa recenzja, książka zapowiada się na wyjątkowo interesującą pozycję!
OdpowiedzUsuń