niedziela, 7 kwietnia 2024

Drabina - Eugenia Kuzniecowa, czyli nie uciekniesz, nie zapomnisz...

Niedziela z dobrą literaturą? No to zajrzyjmy co czytają sąsiedzi. Co ciekawe, to powieść współczesna, mocno dotykająca wojny w Ukrainie, a mimo to dziejąca się poza nią. Czy da się jednak żyć nie myśląc o tym co dzieje się w kraju, nawet jak udało ci się nie tylko wyjechać samemu, ale i ściągnąć bliskich? 

 

Kuzniecowa pisze o imigrantach, którzy nie zapomnieli, ale i nie chcą zapomnieć, wciąż psychicznie tkwiąc w ojczyźnie. Jedni nasłuchują wiadomości, wciąż czekają na wieści od tych, którzy zostali, może nawet walczą. Inni starają się unikać informacji, ale i tak nie mogą się uwolnić od myślenia. Co zostawili, czy kiedyś wrócą, czy będzie do czego, jak skończy się ta cholerna wojna, czy jest szansa ją wygrać. Ze zdziwieniem obserwują toczące się wokół nich życie, tak beztroskie i sielankowe. Tam spadają bomby, burzą domy, zabijają ludzie, a tu nikt o tym nie myśli?

To wszystko może brzmi dość depresyjnie, ale uwierzcie że ta powieść nie jest dołująca. Wręcz odwrotnie, Kuzniecowa zawarła tam sporo humoru, od obrazków życia codziennego, różnych absurdów wynikających z innej mentalności, ale i z charakteru głównego bohatera. Tolik spełnił swoje marzenie o domu w Hiszpanii, od kontrolującej go rodziny, zamiast cieszyć się samotnością i nowym życiem, musiał zrobić im tu miejsce. Sam dość nieśmiały, zamknięty w sobie, teraz będzie musiał znowu szykować się na to, że będą próbowali go swatać i urządzać mu życie.

 

Te porządki wprowadzane przez matkę, siostrę, wujka, koleżankę siostry, cioteczną babkę nie kończą się na kuchni, na tym że wszędzie jest ciasno, że nie ma spokoju, ale wypełzają na zewnątrz np. uznano że fontanna musi zostać wypełniona ziemią i zasadzą tam pomidory, bo te hiszpańskie nawet się nie umywają do tych ich. Do tego dołóżcie jeszcze koty i psy przywiezione z Ukrainy i będzie komplet do katastrofy. Bohater jak sam mówi ma 40 lat, ale chowa się przed matką, żeby nie wysłuchiwać jej połajanek. Ale przecież ich nie wyprosi, powinien się cieszyć że udało im się u niego schronić. On ma pracę, zarabia, oni wciąż czekają jedynie na szansę na powrót. Nawet wuj, który nie ma jednej nogi, czasem mówi o tym by iść na front, by pomagać w walce z okupantem.


Czy wypada śmiać się z tego jak myśli i rozmawia się o wojnie, jak zbiera się fundusze na sprzęt dla walczących? Najwyraźniej nie wszystkim, ale jednak wypada. Nawet jeżeli to śmiech na odreagowanie, śmiech przez łzy, pełen frustracji i bezsilności. Zwykłym, naturalny strach przed walką na froncie, miesza się z uniesieniem na wieść o każdym zwycięstwie i sukcesie, śmiech ze łzami, a wściekłość z depresją.
Pozornie lekkie, ale naprawdę niegłupie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz