Klucz, jeden tytuł świeżo obejrzany, przeczytany, a potem coś co czeka jakiś czas na wpis i już zapominam treść, chyba pora wdrożyć w życie. A że teatrów zapowiada się na przyszły tydzień aż 4, notek w najbliższych dniach pojawi się kilka więcej, do przodu...
Dziś Jacek Ostrowski i jego cykl o Zuzie Lewandowskiej. Od początku byłem fanem i mimo tego, że poziom już trochę nierówny ostatnio, wciąż zamierzam pozostać wierny serii. Ale z nadzieją na powrót do Płocka, bo mam wrażenie że wycieczki poza to miasto, źle wpływają na charakter Zuzy i nagle jakby jej ostre poglądy znikają niczym pod wpływem rozpuszczalnika. Tymczasem to właśnie za jej bezkompromisowość i ostry język, za dopieprzanie systemowi PRL i władzy, pokochaliśmy wszyscy tą bohaterkę. Samotna, otoczona zwierzyńcem, lubująca się w koniaku, papierosach i wygodzie, nie bardzo pasuje do ramek w jakie ludzie chętnie wciskają wszystkich - ona zaprzyjaźni się i z milicjantem i z proboszczem, mimo że nienawidzi jednych i drugich, ale potrafi rozpoznać człowieka z którym idzie się dogadać.
I oto spełnia się jej marzenie - otrzymuje paszport, którego tyle lat jej odmawiano. Choć przecież nie leci na zachód, tylko na bratnią Kubę, na której czeka jej przyrodni brat, zapraszający ją na wesele, ale przecież to też inny świat. Tu szaro, buro, tam słońce, cygara, muzyka i zabawa.
Mimo wyjazdu nie zabraknie jednej z ulubienic czytelników, czyli papugi Zgagi, którą nikt nie chciał się w Polsce zaopiekować, więc poleciała razem z Panią mecenas. Reszta zwierzyńca została w domu, ale charakterne ptaszysko jak zwykle narobi tu sporo hałasu i zamieszania. Do tego stopnia, że Zuza będzie podejrzewana o szykowanie kontrrewolucji. Uratowało jej skórę to, że...
Uwaga spoiler
...bez niego chyba nie mogę napisać notki z wrażeniami. Fakt o którym za chwilę trochę też psuje mi dotychczasowy klimat serii. Ten tom przygód Lewandowskiej przypomina mi trochę powieści Joanny Chmielewskiej, pełne przygód, niesamowitych scenerii, romansów, hazardu, jakichś porwań, afer, trupów, a bohaterka idzie przez to jakby kule jej się nie imały. Taka trochę słodka idiotka, która niewiele rozumie, wszystko toczy się jakby niezależnie od jej decyzji, płynnie z prądem wydarzeń, a raz na jakiś czas odwala nagle jakiś numer, który wszystkich zaskakuje. Z podejrzanej staje się ofiarą, a potem odwrotnie... I wciąż jest zdziwiona tym co się wokół niej dzieje. I teraz najciekawsze. Ostrowski wpycha ją do łóżka samemu komendantowi, którego opisuje nie jako dyktatora, a raczej jako kochanego przez społeczeństwo wodza. Jego jedyną wadą ma być rozdmuchane libido, porywanie kobiet z ulicy, ale przecież potem obsypuje je podarkami więc każda zadowolona. Jakieś to dziwne panie Jacku. Antykomunistka, w dodatku przy pierwszym spotkaniu wykorzystana bez jej zgody, bo dodano jej czegoś do alkoholu, a tu zamiast wkurwienia, zachowuje się jak słodka idiotka biegnąca na każde zawołanie Fidela Castro. I te opisy ich spotkań. No nie pasuje mi to do tego cyklu ewidentnie.
Ani to śmieszne, ani smaczne.
Owszem, jest jeszcze i afera kryminalna do rozwiązania, jest trochę żartów z milicjantów, którzy oczywiście ruszają na Kubę za Zuzą by ją śledzić, a znając Mariańskiego możecie się domyślać, że za granicą radzi sobie jeszcze gorzej niż u siebie. Bywają więc momenty kiedy trochę klimat poprzednich części powraca, np. nieplanowany przemyt dewocjonaliów, który okazuje się świetnym zarobkiem albo przyjazd z Polski delegacji "harcerskiej", czyli starych komuchów w krótkich portkach, bo przecież nikt dzieciakom nie da wyjazdu do ciepłych krajów, gdy można jechać samemu. Tym razem na pierwszy plan wysuwa się jednak dziwny romans Zuzy, a zamiast aktywnie prowadzić jakieś śledztwo, zajmuje się nim jakby przy okazji.
Dziwnie mi z tym tytułem. Ale nie tracę nadziei na powrót do dawnej atmosfery w kolejnym tomie, który już sobie czeka na półeczce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz