sobota, 29 sierpnia 2020

Ołowiany świt - Michał Gołkowski, czyli ci co wybrali inne życie

Już dawno książki z uniwersum STALKER zwróciły moją uwagę, ale jakoś nie było okazji zacząć spotkania z serią - wszak wypadałoby od początku. Upolowane w bibliotece i wreszcie jest. Miło, że nasze, krajowe, choć przecież rzecz dzieje się nie na naszych terenach, a bohater, choć Polak, traktowany jest trochę per noga, jako ten co odstaje, choćby językowo. Zona otacza czarnobylską elektrownię, ale to dość rozległy teren, który stał się ziemią niczyją, otoczoną przez różne wojska jako teren skażony, traktowany trochę jak poligon eksperymentalny i na pewno jako miejsce gdzie prawo nie obowiązuje. Kto tu wchodzi musi być tego świadomy - skoro to miejsce potworów i tego co nieznane, dla ludzi nie ma tu oficjalnie miejsca i można strzelać do wszystkiego co się rusza.

Mimo to jednak jest grupka ludzi, którzy dla pieniędzy, dla adrenaliny, dla własnej ciekawości, przedzierają się do Zony. Ona ich wzywa. Stalkerzy, bo tak ich zwą, współpracują ze sobą, z reguły jednak działają w pojedynkę, dokładnie tak jak Miszka. Nie dowiemy się dokładnie czemu porzucił swoje dawne życie, jak udało mu się przedostać przez granice, poznajemy go gdy siedzi w Zonie już jakiś czas i to on nas "oprowadza" po tym świecie.


Każdy rozdział to jakby migawka z jego życia, jakaś wyprawa, stanowiąca odrębną historię. Można jednak w nich dostrzec pewną przewodnią nić, która pcha bohatera do poszukiwań nie tylko artefaktów, ale i dokumentów, śladów tego co działo się na tych terenach tuż przed, ale i jak się okazuje również po drugiej katastrofie, która na dobre spustoszyła te ziemie.
Postapokaliptyczne historie zwykle mają mroczny klimat, pełne są okropieństw i zmagania się z trudnymi warunkami. Pod tym względem Ołowiany świt bardziej przypomina grę komputerową, w której do wykonania jest misja, trzeba ją przeżyć i wrócić, czasem zdobywają premię za zabite potwory. Autor sporo miejsca poświęca temu jak różne anomalie zagrażają życiu, w jaki sposób mogą zabijać i to razem z różnymi potworami (zombie ale i mutanty), wydaje się większym zagrożeniem niż samo promieniowanie. Tu już nikt nie został po drugiej katastrofie poza tymi, którzy przyszli tu odpowiednio wyposażeni. Mają leki, liczniki Geigera, niezłą broń - może i żyją w surowych warunkach, ale lubią takie życie, nawet niespecjalnie ich ciągnie na Wielką Ziemię, by tam odpocząć. Wiadomo, że trzeba mieć nie tylko sprawne ciało, ale i trochę zrytą psychikę, by się na coś takiego decydować. Dla nich jednak właśnie to jest esencja życia, a nie egzystowanie w ciepełku i lenistwie. Tu każdy dzień niesie ze sobą ryzyko śmierci, to i życie doceniasz sto razy silniej. 
Jest akcja, brak psychologii i głębi. Ale jako rozrywka sprawdza się całkiem dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz