I w sumie nie wiem, który z trzech filmów, o których dziś lubię najbardziej. Nóż w wodzie kocham za muzykę (Komeda!) i zdjęcia. Ten kameralny a przecież nie pozbawiony jakiegoś psychologicznego napięcia dramat psychologiczny dał początek karierze Polańskiego, został bowiem bardzo dobrze przyjęty za granicą (gorzej w Polsce przez władze, bo daleki jest od tematów do których podjęcia zachęcano).
Małżeństwo w średnim wieku spotyka na drodze młodego autostopowicza. Trochę pod wpływem impulsu proponują mu, że zabiorą go na pokład jachtu, którym zamierzają przez weekend pływać. Piękna kobieta i konflikt - doświadczenia i młodości, siły i brawury, ustatkowania i nieprzewidywalności. Oszczędnie z dialogami i w sumie również z akcją, ale jak ciekawie w warstwie emocjonalnej. Co jest jedynie buntem i popisywaniem się, a co dojrzałością, co prezentujemy na zewnątrz, a co czujemy naprawdę. Można przecież mówić: to głupie, że tak przywiązani jesteście do rzeczy, a w duchu zazdrościć, można mówić: to głupi szczeniak, ale czuć pociąg do jego energii, można mówić: jestem lepszy, ale wciąż się bać przegranej...
Naprawdę ciekawy i piękny film. Nawet jeżeli nie zagłębiamy się w symbolikę, a jedynie zachwycamy się zdjęciami i muzyką
Chinatown to już tytuł, który można uznać za potwierdzenie klasy tego reżysera. W sumie ostatni jego hollywoodzki film zyskał nie tylko pochwały krytyków, ale i sporą widownię. Moda na neo-noir potem jeszcze kilkukrotnie powracała na ekrany kin, ten obraz jednak na na stałe będzie miał miejsce w klasyce kina. I to nie tylko ze względu na magicznego tu Jacka Nicholsona. 11 nominacji do Oscara dla obrazu o czymś świadczy.
Świetny klimat, zagadkowość, która pozwala na dostrzeganie wielu tropów i kombinowanie nawet przy kolejnym seansie, sprawiają że Chinatown naprawdę się zapamiętuje. W brudnym świecie, gdzie moralność jest tylko ułudą i wielu ludzi nawet nie ukrywa jaki ma do niej stosunek, błahe wydawałoby się śledztwo w sprawie zdradzającego męża, staje się wędrówką wgłąb piekła.
Czarny kryminał, czarny humor, świetna muza, zdjęcia, klimat, no i to zakończenie, tak różne od tego czego by się pewnie oczekiwało. W tym właśnie da się wyczuć talent Polańskiego - idąc za intuicją, tworzy coś niepowtarzalnego, a nie filmy które się szybko zapomina - mam wrażenie, że potem coraz bardziej niestety zaczął ulegać presji producentów lub ten pazur zatracać.
Ten talent czuje się również w tych produkcjach gdzie trudno mówić o komercyjności, ale w ciekawy sposób odbijają się w nich różne fascynacje reżysera. Trudno bowiem nie dostrzec tego, że z ciekawością sięga do mrocznej strony duszy człowieka, opowiada o mroku, zbrodni, szaleństwie, pożądaniu. Kolejnym po Chinatown, nakręconym już w Europie był Lokator, w którym sam Polański zagrał również główną rolę.
Jak nazwać ten format? Horrorem psychologicznym? Znowu świetnie zadziałała intuicja, wyczuwalna choćby w zdjęciach. Jak oddać i pokazać proces popadania w szaleństwo? Mieszkanie wynajęte przez młodego imigranta naprawdę jest przeklęte, czy też on sam daje sobie coś wmówić? Urojenia, czy realna presja sąsiadów z kamienicy?
Kameralne, ale wywołuje ciarki. W sumie Dziecko Rosemary też rozgrywa się prawie cały czas w jednym apartamencie, a przebija niejeden horror.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz