Dziwny,
wielowątkowy, tajemniczy spektakl Teatru Współczesnego. Nie dla wszystkich. Tu
trzeba wyjątkowego skupienia i uważności żeby wychwytywać niuanse, czas w jakim
odbywa się kolejna scena, doceniać grę świateł, mimikę i gesty aktorów, to jak
i co mówią. W tym spektaklu wszystko jest ważne i ma swoje znaczenie. To tak
jakby rozsypać zdekompletowane puzzle czasowe na podłodze, a każdą postać
spektaklu zamknąć w matrioszce, a potem brać jednego puzzla i postaci z
matrioszek w różnych etapach „rozbierania” i tworzyć z nich scenki z życia
scenicznej rodziny. Jest w tym sposobie snucia opowieści jakiś swoisty urok,
tajemniczość jak również zadziwiająca alternatywność. Autor F. Zeller snuje swoją opowieść z
perspektywy Andre, człowieka z zaburzeniami neurologicznymi (Alzhaimer?),
którego patrzenie na świat i rzeczywistość bywa często upośledzone, mylne, dla
niego samego zadziwiające; jedne rzeczy pamięta, innych nie. Córki, które
przyjeżdżają do domu traktują go z pobłażliwą przychylnością, ale ich utarczki
słowne, wzajemne pretensje balansują miedzy miłością i opiekuńczością a chęcią
pozbycia się kłopotu jakim stał się stary ojciec, zagubiony w chorobie i
starości. Z tego chaosu wyłania się nie tylko przeszłość bohaterów, ale również
ich sposób podejścia do życia, myślenia. Już, już myślimy, że wiemy co któraś
postać myśli lub prezentuje, a nagle autor wprowadza nas na kolejną ścieżkę,
myli nasz tok myślenia i gubimy się… czy to dalej ścieżka czy już koleina. Nie
dziwię się, że starsza pani siedząca za mną w pewnej chwili wyszeptała: to on
żyje czy umarł 😊.
Ten spektakl
to nie jest jednotorowa opowieść i nie sądzę żeby ktoś stworzył z niej proste
opowiadanie. Tu wszystko toczy się jakby w kilku alternatywnych światach.
Madleine – żona od pięćdziesięciu lat, dobry duch Andre zdaje się bronić męża
przed córkami Anne i Elise, które mają odrębne zdania nie do końca wiadomo na
jaki temat. Zjawia się przyjaciółka z czasów młodości Andre, który jej nie
rozpoznaje, choć jest podejrzenie że byli kiedyś kochankami i mają syna. Zjawia
się notariusz, który kocha rzekomo Elise, ale tego nie widać… To co wyłapie
widz i jaką stworzy z tego historię to jest indywidualna sprawa, każdy wyniesie
z tego spektaklu inną opowieść. Mieszanina losów bohaterów: z przeszłości,
czasu teraźniejszego i różnych wariantów wydarzeń, zmusza widza do ciągłego
zmieniania punktu widzenia. Czy on/ona tak myśli, czy tylko udaje, czy to się
wydarzyło naprawdę czy może to tylko czyjeś marzenie lub wyobrażenie? Bo tu nie
chodzi o prostą opowieść, ale o refleksję nad naszym postępowaniem, stosunkiem
do bliskich, do życia. O nasz zmieniający się z latami stosunek do miłości,
spokoju, rodziny, kruchości życia, śmierci.
Twórczość
Floriana Zellera będzie wywoływać skrajne emocje; jednych będzie drażnić tekst:
nieskładny, chaotyczny, jak z chorego koszmaru… innych właśnie to samo zachwyci,
bo stworzy możliwość dla snucia własnych wyobrażeń, da możliwość konfrontacji z
własnymi myślami, przemyśleniami. Osobiście… uczę się dopiero Zellera. Podobał
mi się „Ojciec” wystawiony w Ateneum, a teraz „Nim odleci” daje kolejne
przemyślenia. U niego historie ludzi są pisane jakby „pomiędzy”… pomiędzy
światem realnym a wyobrażeniami chorego umysłu, wyobrażeniami innych ludzi,
naszych marzeń, zwidów. Coraz bardziej to mi się podoba. Jestem na TAK.
Nie udałoby
się stworzyć tak tajemniczego i zadziwiającego spektaklu gdyby nie gra aktorów;
wyważona, staranna, bez przerysowań i przejaskrawień. Marta Lipińska, Krzysztof
Kowalewski, Monika Krzywkowska, Agnieszka Pilaszewska, Barbara Wypych i Michał
Mikołajczak minimalistycznie przekazanymi emocjami stworzyli wyrazistych
bohaterów. Brawa również dla reżysera – Macieja Englerta.
Polecam.
MaGa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz