środa, 13 lutego 2019

Kod Kathariny - Jørn Lier Horst, czyli coś nie daje spokoju


Jedenaście już razy towarzyszyłem Williamowi Wistingowi w jego śledztwach, nic więc dziwnego, że przy kolejnym tomie trafił on błyskawicznie na moją e-półkę i mimo stosów do czytania, natychmiast się za niego zabrałem. Jego powieści łyka się błyskawicznie, choć przecież nie ma w nich jakiejś szybkiej akcji, chodzi raczej o umiejętność wciągnięcia czytelnika w śledztwo. Gdy się to uda, nawet fakt iż my już domyślamy się rozwiązania, nie psuje przyjemności, dalej towarzyszymy śledczym, trzymając za nich kciuki. 
Horst pokazuje dochodzenie jako proces dość mozolny, w którym sporo jest zbierania danych, a potem ślęczenia nad nimi godzinami, by wyłuskać z nich to jakiś drobiazg, który pozwoli na złapanie jakiegoś tropu.

Bywa i tak, że dopiero po latach udaje się jakąś sprawę rozwiązać. Nowe techniki laboratoryjne, a czasem zwykły przypadek, mogą pomóc w schwytaniu sprawcy i odpowiedzi na pytania. Kod Karhariny to właśnie jedna z takich spraw. Wisting nie zapomniał o niej nigdy i zamiast w archiwum akta dotyczące zaginięcia młodej kobiety trzyma u siebie w domu i nie raz ślęczy nad nimi, próbując jeszcze raz wszystko ogarnąć, dostrzec coś nowego. W każdą rocznicę odwiedza też jej męża, zaprzyjaźnił się z nim, choć początkowo podejrzewał, że może on mieć coś wspólnego z jej tajemniczym zniknięciem.
Co może się zadziać, by po 20 latach sprawa mogła posunąć się do przodu? Tym razem były to niewielkie zdarzenia, które zaniepokoiły policjanta, potem już dał się wciągnąć w bieg wydarzeń, nie mogąc przyznać się do swojej obsesji i działań wykraczających poza regulamin. W końcu dowódcy pewnych rzeczy nie wypada.
Jak to bywa w późniejszych tomach, w powieści niemała jest też rola córki Wistinga - Line choć jest na urlopie wychowawczym, dostaje zlecenie ze swojej gazety i mocno angażuje się w dziennikarskie śledztwo. Ich tropy, choć przecież dotyczące dwóch różnych spraw, w pewien sposób będą się krzyżować. Tym razem pojawia się jeszcze trzeci wyraźny bohater: śledczy Adrian Stiller, operujący dość specyficznymi metodami, młody, ambitny i inteligentny. Pytanie tylko kto z tej trójki najbardziej przysłuży się rozwiązaniu kryminalnej zagadki, a kto będzie błądził mnożąc hipotezy i podejrzenia.
U Horsta lubię to, że śledztwo jest tak klarowne, prowadzone krok po kroku i choć policja dysponuje dużymi możliwościami, nie zawsze szybko osiąga sukces. Tu nawet drobne przeoczenie, jakaś poszlaka może być bardzo istotna. Nie zawsze najważniejsze pytanie brzmi: kto? Równie ważne jest uzyskanie odpowiedzi na inne: co się wydarzyło? Dlaczego tak się stało?

Jak zwykle w przypadku tego autora wielka frajda z lektury. Nie trzeba wydziwiać niesamowitości, skoro w pracy policjantów jest tyle rzeczy, które mogą nas zainteresować. Trzeba tylko to potrafić opisać. A Horst zdecydowanie to potrafi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz