wtorek, 14 stycznia 2025

Historie ku pokrzepieniu, czyli Czekam aż stanie się coś pięknego i Batalion 6888

No i mam coś dla Was muzycznego z zupełnie innego bieguna, ale musicie poczekać tydzień na kolejną notkę z dźwiękami :) Wspomnę jedynie, że to będą dźwięki które kojarzą się mocną z Drogą. 


Tak od dłuższego czasu na Notatniku już jest, że wtorki są przeznaczone na filmy. Zwykle to propozycje dla wytrawnych kinomaniaków, ale raz na jakiś czas można podrzucić coś z głównego nurtu, prawda? Takie historie dla każdego. Co to łezkę można uronić, wzruszyć się, nawet jeżeli sam film daleki od arcydzieła i szybko się o nim zapomni. Dziś aż dwie takie produkcje z Netflixa.

Obie opowiadają o mało znanych wydarzeniach historycznych, obie nawiązują do II wojny światowej, choć akcja filmu włoskiego odbywa się tuż po jej zakończeniu. Wtedy to zarówno Niemcy jak i Włochy mocno doświadczyły kryzysu, wręcz głodu, co początkowo było ignorowane raczej przez świat, bo wszyscy traktowali to jako konsekwencje ich agresji, zajmując się ofiarami, a nie nimi. "Czekam aż stanie się coś pięknego" to historia opowiadana z perspektywy dziecka, dla którego bieda, życie na ulicy, kombinowanie to całe dzieciństwo. Rodzice niewiele mogli im zaoferować, szczególnie jeżeli matka została bez mężczyzny w domu. Nawet jak by znalazła pracę, dostawałaby by dużo mniej, bo pracy kobiet nie doceniano. 



Czy można tak bardzo pragnąć dla swojego dziecka lepszego życia, że można je wysłać do obcych ludzi na jakiś czas? Wielu powie: to nie prawdziwa miłość, bo matka by się nigdy nie rozstała. Ale czy przeżyli naprawdę trudny czas, że nie mieli nawet co jeść?
I tu pojawia się element prawdziwy w całej tej historii - w biedniejszych miastach na południu, Związek Kobiet Włoskich przy wsparciu organizacji komunistycznych (ale też Kościoła) oferowały wyjazd dla dzieciaków na północ, do rodzin rolników, dużo zamożniejszych, ale też zaangażowanych w agitację partyjną. Wyjechało tak dziesiątki tysięcy dzieciaków w latach 1945-1952, doświadczając innego życia, nawiązując nowe relacje, nabierając krzepy. Tylko powroty i rozstania były trudne. I tego właśnie dotyka ten film - historia będąca wspomnieniami dorosłego już mężczyzny, który dowiaduje się o śmierci swojej matki. 
Czy jego życie potoczyłoby się inaczej gdyby nigdy nie wyjechał, gdyby został w Neapolu z matką? Czy nigdy niczego nie żałował?
Pewnie niektórym uroni się łezka przy seansie. 


Batalion 6888 to trochę inny kaliber - wiadomo, Amerykanie lubią z odrobiną patosu, podkręcają emocje, potrafią opowiadać historię o ludziach, w których można dojrzeć bohaterstwo i wielkość, choć dziś nikt o nich nie pamięta.
To właśnie historia tego typu. Oto w trakcie wojny spora ilość afroamerykańskich kobiet zgłosiła się do armii, by wspierać swój kraj, swoich mężczyzn. Tyle że przez długi czas totalnie je ignorowano, trzymając wciąż w kraju i w trybie ciągłego szkolenia - może po to by biali mieli robotę i mogli się wykazać na zapleczu, że wciąż coś robią? Przyszła jednak chwila gdy powierzono im zadanie, tyle że nikt za bardzo nie wierzył w to, że go dokonają, miał to być dowód na to, że do niczego się nie nadają. A chodziło o... pocztę. Mało znany fakt zza kulis armii amerykańskiej, w pewnym momencie mieli dziesiątki milionów przesyłek, z którymi kompletnie nie potrafili sobie poradzić, czyli dostarczyć ich do rąk ich żołnierzy w Europie (i ich listów do domów). Wielu próbowało rozwiązać problem, ale poległo.
Aż przyszły one.
Ich walka o godność, o uznanie, o wypełnienie misji którą im powierzono stanowi treść tego filmu. Ciekawa historia, film powiedzmy delikatnie średni, ale warto poznać ten fragment działań wojennych, by po raz kolejny zobaczyć to w czym Amerykanie są świetni. A chodzi o podkreślanie że bohaterem może być każdy, nawet wykonując wydawałoby się mało ważną rzecz. Niezbędną jednak do tego, by ktoś inny mógł wykonywać inne, może bardziej cenione i spektakularne czyny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz