Miała być notka książkowa na niedzielę, no to łapcie.
Hotel Portofino, niby powieść obyczajowa, ale jakie ciekawe tło, ile się tu dzieje w relacjach. Ktoś porównywał do to Downton Abbey i może coś w tym jest. Kiedyś opowiadało się o rozterkach sercowych, dramatach i problemów wyższych sfer, dziś to normalne, że tyle samo miejsca poświęca się tym, którzy zwykle byli w tle, mieli służyć, sprzątać i nie odzywać się nie pytani. W latach dwudziestych wciąż w wielu kręgach to było normalne, by oczekiwać że służba ma być wdzięczna za to, że ma pracę i nie musi przymierać głodem. Nawet jeżeli to byli ludzie świadomi, z klasą, starający się nawiązać jakieś bardziej serdeczne relacje z tymi, których zatrudniają, ale wciąż pewne oczekiwania i podziały społeczne tkwiły w nich mocno. Z kim można usiąść przy posiłku, porozmawiać nie tylko o tym co jest do zrobienia, pożartować. Gdy prowadzi się pensjonat na wołoskim wybrzeżu i wśród gości ma się osoby z wyższych sfer, trzeba dbać o to żeby każdy znał swoje miejsce.
Wchodzimy właśnie w taki świat, pełen pozorów, skrywanych sekretów, oczekiwań i konieczności. Najczęściej dodajmy jednostronnych. Rodziców wobec dzieci, partnerów wobec siebie, gości wobec właścicieli. A wszystko to w bajecznych okolicznościach przyrody, w pięknej willi, na słonecznym wybrzeżu Italii.
Dla właścicielki to było marzenie by prowadzić takie miejsce, wciąż jednak trochę w jej głowie (i jej gości) mimo wszystko tkwi chłodna i zasadnicza Anglia - boją się np. eksperymentów z kuchnią, wszystko ma być mniej więcej tak jak w domu. Niewiele mają kontaktów z okolicznymi mieszkańcami, to jakby enklawa Anglików, inny świat, co nie wszystkim się podoba. Zwłaszcza że faszyzm zadziera coraz bardziej głowę i burmistrz wyraźnie nie lubi obcych.
Każda z postaci ma tu trochę miejsca dla siebie, przeskakujemy z wątku na wątek i nie wszystkie w sposób satysfakcjonujący nam się łączą czy wypełniają. Może jednak chodziło bardziej o pokazanie pewnej atmosfery, kończącej się epoki, a nie o skupianie się na opowiadaniu historii od początku do końca. Mamy i fascynacje homoseksualne, kłopoty finansowe i kombinacje, by ukryć swoje długi, mamy szantaż, traumy wojenne, zranione uczucia albo związku budowane z powodu oczekiwań innych, przemoc, napięcie i rozczarowania. Czyta się lekko, bo nawet dramatyczne zdarzenia nie są druzgoczące dla bohaterów. Mogą być jakimś nowym początkiem, o ile tylko zdobędą się na trochę odwagi.
Nie nazwałbym tego satyrą, więc porównania do Białego lotosu są trochę na wyrost, na pewno to jednak całkiem zgrabnie zarysowane postacie i tło. A że jakoś ich losy specjalnie nie budzą w nas większych emocji... Cóż.
Plus za okładkę i za pełną słońca, lekką atmosferę, bliższą raczej romansom niż takim powieściom. Zdaje się, że powstał serial, trzeba więc kiedyś na spokojnie się za nim rozejrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz