Jacek Hugo-Bader podobno od kilkunastu lat myślał o tym temacie i oto jest - jego najnowsza książka, wydana zresztą zdaje się własnym sumptem (zerknijcie tu), w całości poświęcona szamanizmowi na terenach byłego imperium sowieckiego.
Mimo tylu lat panowania komunizmu, prób wyplenienia wszystkiego co dla tamtej władzy kojarzyło się z zabobonami, religią, światem duchowym, szamani wcale nie zniknęli, a w nowych czasach nawet całkiem dobrze się mają. Ludzie bowiem mają jakąś dziwną wewnętrzną potrzebę, by szukać pomocy nie tylko w nauce, pieniądzach, tym co namacalne, ale i w świecie duchów, które mogą się nami opiekować lub też zmienić czyjeś życie w koszmar.
Tuwa, Jakucja, Buriacja, Ałtaj, cały region środkowej Azji, terenów odległych od wielkich ośrodków, Syberia, to tereny gdzie autor szuka śladów tego fenomenu i próbuje go zrozumieć, dotknąć jego istoty. Nie ocenia, nie narzuca nam swojej opinii, choć chwilami czujemy jego sceptycyzm, ale stara się jak najlepiej poznać tych, których otoczenie traktuje jako szamanów, rozmawia o ich historiach życiowych, wypytuje o znaczenie rytuałów, ich działanie. Ta książka to podróż przez tereny Federacji Rosyjskiej i jednocześnie wędrówka do świata, który jest dość odległy. Oczywiście, podobnie jak w innych religiach, dla części ludzi którzy przychodzą do szamanów po pomoc, to jedynie część jakiejś tradycji, zabobonów, których nie rozumieją, ale są też tacy, którzy doświadczyli istotnej przemiany, uzdrowienia, więc dla nich spotkanie ze światem duchów, do którego szaman jest przewodnikiem (czy też pośrednikiem) ma jak najbardziej realne wymiary.
Obok otoczki zewnętrznej - dymów, strojów, tańców, śpiewów, ofiar ze zwierząt i różnych rytuałów, dotykamy też tego co mniej uchwytne, choćby tego jak u większości z nich ten "dar" obcowania z duchami się rozpoczynał. Niezależnie od tego ile dziś mają lat, co wcześniej robili (a są wśród nich i kierowcy, żołnierze, czy nawet przestępcy), każdy może wskazać ten przełomowy moment, gdy spadali na dno, nie wiedzieli co ze sobą zrobić, byli na jakimś rozdroży i wtedy "droga" przed nimi się otwierała. Szamańska choroba to w przypadku niektórych narkotyki, alkoholizm, ale bywa też depresja, inne zaburzenia psychiczne, jakieś katastrofy życiowe, przez które trzeba przejść, by otworzyć się na to co dla zwykłego człowieka jest nieuchwytne. Bycie szamanem to także ból. I możemy kręcić nosem, że tak to każdy potrafi, że to świetny sposób na zarabianie, oszukiwanie ludzi jakimiś sztuczkami, jednak sami wyczuwamy, że pośród nich są ludzie, których wcale nie nazwiemy oszustami.
Na ile to uzdrowienia będące efektem kontaktu z duchami, a na ile efekt placebo, wiara szukających pomocy, która mobilizuje organizm do walki z chorobą? To pytanie, które pewnie wielu z nas ma w głowie, zadaje sobie i sam autor, kontaktując się z naukowcami, którzy prowadzą badania aktywności mózgu podczas takich rytuałów. Jasnych odpowiedzi jednak nie dostaniemy. Wchodzenie w inne stany świadomości wciąż pozostaje sferą w której nauka chwilami jest bezradna.
Ty czytelniku sam musisz spotkać się z opowieściami bohaterów tej książki i zdecydować czy uwierzysz.
Jak dla mnie zabrakło trochę więcej uporządkowania tych wszystkich odłamów i szkół, różnych wierzeń i tradycji, pokazania tego czy rola szamana jest taka sama jak setki lat temu. Bo czujemy, iż korzenie tego co dziś, leżą w kulturach rdzennych mieszkańców, jednak co zostało, a co trwa? Tyle, że to pewnie robota dla antropologa, a nie reportażysty, który próbuje po prostu być: tu i teraz, słuchać, a nie dokonywać analizy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz