Woody Harrelson w roli superbohatera, ale dość specyficznego. To nawet nie jest pastisz, żadna tam komedia czy satyra, choć można pewnie się uśmiechnąć widząc nieporadność Arthura Poppingtona. Ewidentnie jest to człowiek niedostosowany do życia w społeczeństwie, naiwny, żyjący trochę w swoim własnym świecie. Komiksy i historie o superbohaterach dają mu nadzieję na to, że i on może komuś okazać się pomocny, kogoś uratować i zawalczyć o sprawiedliwość. Przygotowuje się więc do swoich akcji chałupniczo, często zamiast wygrywać z przestępcami, dostaje od nich łomot, ale i tak nie zamierza się poddawać. Jaki inny sens miałoby jego życie? Opuszczony jako maluch przez matkę, wciąż marzy o tym, by odnaleźć i ukarać tych, którzy sprowadzili ją na złą drogę.
Można się uśmiechnąć, choć ta historia bliższa jest dramatowi niż komedii - narkotyki, prostytucja, brudne interesy, skorumpowana policja już nikogo nie dziwią. Jeżeli więc alter ego Arthura, czyli Defendor może stanąć do walki o czystość miasta od zalewających go brudów, zasługuje on na wsparcie, a nie na śmiech. Nawet jeżeli wielkiej krzywdy raczej bandytom nie zrobi, a wręcz odwrotnie, może pokrzyżować szyki agentom działającym pod przykrywką. W końcu nie dość że nie ma żadnych super mocy, to jeszcze w swej naiwności nie raz nawet nie będzie potrafił prawidłowo zebrać dowodów i ich wykorzystać, by wreszcie można było bandytów posłać za kratki. W ciele mężczyzny jest mentalne dziecko i wiele osób może to wykorzystywać dość bezlitośnie. Dopiero ci, którzy poznają go trochę lepiej, dostrzegają w nim kogoś więcej niż życiowego niedorajdę.
Bajka o tym, jak ktoś za bardzo uwierzy o opowieści o superbohaterach i zapragnie być jednym z nich. Takim, którego kule się nie imają.
Raczej dla tych co lubią otrzeć łezkę w trakcie seansu, niż dla zwolenników kina akcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz