czwartek, 25 października 2018

Stało się - Magda Kuydowicz, czyli wyruszamy nad morze

Wczoraj trzy filmy i jeszcze Escape Room, dziś po pracy cztery godziny przerabiania różnych warzyw na placki, a pisać nie ma kiedy. A tu jutro jeszcze teatr, późny powrót do domu, a raniutko już w pociąg do Krakowa na Targi książki.
Wczoraj pisałem chyba do pierwszej, ale może dziś pójdzie szybciej, bo jakoś nie mam serca do tej książki. Choć skojarzenia będę miał pozytywne, bo zakupiłem ją dla koleżanki na spotkaniu autorskim w kapitalnych okolicznościach przyrody (Podkowa Leśna i wieczór kryminalny z Panią Magdą i Robertem Małeckim!). Spodziewałem się jednak po lekturze ciut więcej. Wychowałem się przecież na książkach Joanny Chmielewskiej i sugerowanie, że mam do czynienia z podobnymi klimatami, czyli komedią kryminalną skrzącą dowcipem, podnosi poprzeczkę bardzo wysoko.

Nie będę pisał zbyt wiele o fabule i intrydze kryminalnej (mało zresztą wciągającej), bo kluczem jak rozumiem do tego "podobieństwa" do książek mistrzyni komedii kryminalnej, miały być konstrukcje postaci, szczególnie głównej bohaterki. Jeżeli mamy do czynienia z kobietą trochę zwariowaną, nieprzewidywalną, a jej przygody, wątki poboczne i próby wciągnięcia w prywatne śledztwo swojego otoczenia (albo jako podejrzanych albo pomocników) przesłaniając sens całej sprawy, to skojarzenia mogą być dość jednoznaczne. Do tego te komentarze na temat swojego wyglądu i dramatycznych walk o to by go poprawić (albo i nie), różne diety, uszczypliwości wobec innych pań... Matylda Kwiatek rzeczywiście jest szalona i pewnie mogłaby trafić na karty jakiejś książki p. Joanny, tyle że trzeba dużej umiejętności, by nie przesadzić z takimi wariactwami, by nie przesłoniły one całości. A tu się tak stało. I choć można się uśmiechnąć przy trochę nieudacznym poruczniku Kudełce, przy starciach z mamusią, to suma tych wszystkich elementów po prostu nie porywa.
Trzeba brać się w garść, otrząsnąć ze związku, który tragicznie się skończył, odchudzić się, zdobyć trochę zleceń i hajda do przodu, może jakieś ciacho pojawi się na horyzoncie... Matyldę da się lubić za jej autoironię, ale przydałoby się dać jej jakąś sprawę bardziej wymagającą, rozbudowaną. I zadbać bardziej o spójność elementów. 
Ot, czytadło.

1 komentarz:

  1. Takich czytadełek to akurat mam już sporo przyszykowanych do umilenia sobie chwil przy czymś niewymagającym, więc tę książkę póki co sobie odpuszczę - brak czasu na przerobienie wszystkiego. Niemniej jak kiedyś trafi się okazja, to być może zaryzykuję.

    OdpowiedzUsuń