piątek, 13 kwietnia 2018

Jeźdźcy burzy, czyli szczególna odpowiedzialność

 Od dłuższego czasu mam tak, że gdy wieczorem przychodzi czas na pisanie notki (jakoś ten rytm udaje się zachować od ponad 7 lat), mogę sobie przebierać spośród różnych szkiców i tytułów rzeczy obejrzanych, przeczytanych i zastanawiać się czy mam ochotę nad czymś bardzo "na szybko", czy też podumać godzinę nad tekstem. Siedzę po nocach, kolejka rośnie, a u mnie to wszystko kwestia impulsu - choćby dziś. Nie skończyłem oglądać serialu, ale tak mnie wciągnął i w jakiś sposób poruszył, że mam ochotę napisać już, teraz, odkładając wszystko inne na później.
Gdy zerknąłem na opis: Historia skupia się na rodzinie duchownych, której ślady sięgają ponad 250 lat, to pomyślałem, że będzie to pewnie coś kostiumowego, ileś dekad i pokoleń dramatów osobistych i historii kraju, przemian społecznych. Tymczasem nie - "Jeźdźcy burzy" to dość kameralny duński dramat osadzony współcześnie i opowiadający o relacjach ojca i dwóch synów. Johannes jest jak Bóg Starego Testamentu: wymagający, obdarzający miłością, ale i surowo karzący. Tak jak wielu jego przodków, jest pastorem i marzy o stanowisku biskupa. Niestety jego porywczy charakter, surowość, uzależnienie od alkoholu, nie wszystkim się podobają. Marzył żeby i jego synowie zostali pastorami i w przypadku młodszego i faworyzowanego Augusta to się udało. Starszy Christian ewidentnie jest dla niego rozczarowaniem, ma naturę buntownika i chce szukać własnej drogi.
 
Najciekawsze jest to, że serial nie unikając osobistych dramatów, konfliktów rodzinnych, spraw osobistych, mocno skupiony jest na ich wierze i pokazuje ją bardzo serio. Od kłótni z Bogiem, przez czerpanie od Niego siły, dawanie innym nadziei, aż do zwątpienia. Są przecież tylko ludźmi i to, że skończyli teologię wcale nie czyni ich bardziej świętymi. Ich prawie intymna, osobista relacja ze Stwórcą, pokazanie jak wiara jest ważna dla wielu ludzi z ich otoczenia jest tu równie ważna albo nawet ważniejsza, od bardzo szczerego mówienia o różnych problemach rodzinnych czy społecznych wokół nich. Poznajemy trochę specyfiki funkcjonowania Kościoła Luterańskiego w Danii (głosowania rad parafialnych, wybory powszechne na biskupa itp.), ale przede wszystkim dotykamy żywych ludzi z ich słabościami, lękami i potrzebą wsparcia. Czy duchowny, który sam ma problemy niosąc Słowo Boże wciąż może liczyć na to, że będzie przynosił owoce? Na co komu ksiądz, który nie potrafi rozmawiać o problemach ludzi, który nie potrafi pokazać Boga w swoim i w ich życiu? Co się dzieje gdy kapłan widzi w tym co robi jedynie swój zawód, skupiony jest na sobie, a nie ma w nim pokory i otwarcia na dary Ducha Świętego. 
Gdy będziecie mieli okazję upolować ten serial, nie przegapcie. To wcale nie jest rzeczywistość i problemy odległe od naszych, mimo że księża katoliccy żon i dzieci nie mają (albo mieć raczej nie powinni). Może przez to są jeszcze bardziej samotni i zagubieni. I tym bardziej potrzebują modlitwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz