wtorek, 24 kwietnia 2018

Dziewczynko, roznieć ogieniek - Martin Šmaus, czyli romska ballada

Przeglądam półkę wyszukując jakichś ciekawych tytułów na wyjazd do Budapesztu (może coś węgierskiego?) i natrafiam na książkę, którą czytałem już kilka miesięcy temu, a uświadomiłem sobie, że nic o niej nie pisałem. Jakoś trudno mi było do tego zebrać. Nie dlatego, że okazała się mało interesująca, ale właśnie dlatego, że jakoś poruszyła, tylko strasznie ciężko było uchwycić to coś, co w niej najbardziej urzekło.
Wzruszająca i bolesna. O kulturze, tradycji romskiej, która była tak bardzo niszczona w wielu krajach. Może jednak jeszcze bardziej o umiłowaniu wolności, o tęsknocie za czymś pięknym, lepszym...

Martin Šmaus zaprasza nas do świata Cyganów, którzy tyle wycierpieli ze strony Hitlerowców, a potem nagle znaleźli się w rzeczywistości, której nie do końca rozumieli. Dla nich nigdy nie istniały granice, potrafili pracować, ale dużo bardziej lubili się bawić, oddychać swobodnie, nie przejmując się tym, czy za tydzień będą mieli co jeść albo czym się ogrzać. Andrejko zakosztował jeszcze życia taborowego, ale potem los rzucał go w różne miejsca, coraz mocniej doświadczając i wywołując jego niechęć do innych ludzi. Nawet gdy doznał trochę dobra i życzliwości, potem przekonywał się, że nie może liczyć na to że będzie to trwać wiecznie. Wciąż nosił w sobie tęsknotę, która pchała go dalej, najpierw by uciekać z miast i powrócić do dawnej wioski, w który, gdzieś niedaleko granicy Czechosłowacji i Polski, a potem z powrotem, by szukać miejsc gdzie zaznał choć odrobinę szczęścia. Marzył o życiu bez wtrącania się innych, o miłości, rodzinie za który mógłby wziąć odpowiedzialność, przyjmował pomoc nieufnie, bo wolał raczej być zdanym na siebie i niejednokrotnie oberwał już po głowie tylko za to, że był o coś podejrzewany. Dla ludzi zawsze był trochę inny. Do Romów przyczepiono etykietę złodziei, ludzi nieodpowiedzialnych, awanturniczych, więc choćby nie wiem jak się starał, na niego również patrzono z podejrzliwością. Wszelkiemu złu zawsze winien jest ten kto nie jest "nasz". To nie jest domena jedynie czasów komunistycznych, choć książka skupia się właśnie na tym okresie, opisując powolne umieranie tradycji i kultury, rozbijanie i rozpad rodzin.   
Smutna to historia, choć nie brakuje w niej jakiegoś nieuchwytnego piękna, wrażliwości. Chwilami czujemy, że to nie tyle prosta, realistyczna opowieść, ale raczej baśń pełna metafor. Poprzez los jednego chłopca, jego obserwacje zmieniającego się świata, dotykamy całej masy problemów, które są aktualne i dziś: nietolerancji, braku akceptacji dla inności, trudności w adaptacji, narastających różnicach w szansach na rozwój, edukację, zarobki.

2 komentarze: