poniedziałek, 9 kwietnia 2018

120 uderzeń serca, czyli tak mało nam zostało



Premiera "120 uderzeń serca" dopiero mniej więcej za miesiąc, ale jak to zwykle bywa w dystrybucji Gutek Film, pewnie lada chwila pokazy przedpremierowe. I prawdę mówiąc ciekaw jestem wrażeń tych, którzy się zdecydują iść, chętnie bym podyskutował z kimś o tym filmie, choć drugi raz na seans pewnie bym się nie wybrał. Niełatwo mi było wysiedzieć w sali. Ktoś mógłby powiedzieć: wyłazi z Ciebie nietolerancja i homofobia, ale to nie jest jedynie kwestia co zostało pokazane, ale raczej jak to zostało pokazane. Nie chodzi o obsceniczność, bo dosłowności jest sporo jedynie w słowach i w domyśle, a nie w samych obrazach. To raczej sama fabuła mnie jakoś mocno nużyła i drażniła. Być może ten obraz zupełnie inaczej odbiorą osoby ze środowisk LGBT, bo to jakaś część historii ich ruchu, tyle że sposób jej podania moim zdaniem jest mało strawny dla ludzi "nie w temacie". O różnych "wojownikach" o jakieś sprawy udawało się zrobić dobre filmy, może uproszczone, ale w jakiś sposób edukacyjne, przypominające temat, wydarzenia, postacie. Tu wchodzimy w środowisko na tyle głęboko, że czujemy się niczym w jakimś paradokumencie, a nie w fabule, lecz wysiadywanie na zebraniach aktywistów i słuchanie ich przepychanek, dyskusji, planów (a to jest nawet jedna trzecia filmu), jest po prostu mało strawne.
 
To byłby ciekawy reportaż, dokument w latach 80, gdy temat był gorący, a walka o uczciwą kampanię przeciwko AIDS skierowaną do grup ryzyka, wsparcie programów nad lekami, angażowała może nieliczną garstkę osób, ale za to bardzo odważnych. Jak się możemy przekonać walka dosłowna, na ulicy, manifestacjach, ale i w biurach firm farmaceutycznych (wpaść tam z czerwoną farbą) - każdy sposób jest dobry, byle zwrócić na siebie uwagę. Po kilku dekadach, w innej sytuacji społecznej i politycznej, prawdę mówiąc patrzy się na tych ludzi trochę ze zdziwieniem i bez specjalnego entuzjazmu. Nie chodzi nawet o stosowane przez nich metody, a raczej sporą niekonsekwencję między tym o co walczyli i ich własne decyzje i zachowania. AIDS zbierało żniwo, wielu z nich było zarażonych, dlatego też z takim zaangażowaniem żądali dostępu do leku, nawet jeżeli nie skończono nad nim badań. Nie przeszkadzało im to jednak nadal prowadzić dość rozrywkowego życia, nie wyłączając z tego przygodnych kontaktów seksualnych. No dobra, można czasem przestrzec partnera/partnerkę czy chcieliby z nosicielem, ale jak oboje jesteśmy na haju, dobrze nam ze sobą, to równie dobrze można o tym powiedzieć już po, prawda?
Balansują między poświęceniem większości swojego czasu "dla sprawy", a między dobrą zabawą, imprezowaniem. Bez specjalnej refleksji, że może warto by przystopować. Życie jest krótkie. Lepiej więc chodzić do szkół i wciskać młodzieży ulotki na temat zabezpieczeń, niż może jednak nie namawiać innych do podejmowania aktywności seksualnej ot tak, bo chcemy się zabawić. Widzą jak odchodzą kolejne osoby z ich grona, boją się, ale nie chcą się zmieniać, a wszelkie próby zwrócenia uwagi na to, że mogą swoją postawą rozprzestrzeniać chorobę traktują jako przejaw nietolerancji, ciemnogrodu. Wszyscy inni są źli - rząd, chciwe firmy, policja... Dobry jest jedynie ten, kto staje z nimi w jednym szeregu do walki, idzie w paradzie, bawi się razem z nimi i nie robi żadnych uwag. 

Produkcja została obsypana w tym roku Cezarami (w tym za najlepszy film), tym bardziej więc jestem ciekaw opinii innych. Jak dla mnie za długi, zbyt męczący, za dużo w nim pokazywania aktywności w samym ruchu, a za mało widzimy bohaterów od strony życia prywatnego. Przecież nie składa się ono jedynie z działalności w ruchu gejowskim i imprez. W tym zestawieniu: polityka i love story, nacisk poszedł moim zdaniem na to pierwsze, tak jakby ktoś chciał sobie zrobić na pamiątkę obrazek: ale byliśmy młodzi, piękni, gniewni i walczący.
Zapamiętam jednak kilka scen i to mocne zestawienie - towarzyszenie komuś w umieraniu, by zaraz potem bawić się do upadłego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz