Dzięki temu, że wspomnieniom o dorastaniu w biednej rodzinie, w tzw. "Pasie Rdzy”, czyli północno-wschodniej części USA, towarzyszą różne refleksje natury socjologicznej,"Elegia dla bidoków" nabiera wydaje się być czymś więcej niż jest. A czym jest?
Przede wszystkim czymś w rodzaju pamiętnika, spisanych wspomnień o tym jak wyglądało dzieciństwo, dorastanie oraz niełatwa droga do awansu zawodowego autora. Nie brakuje tu zabawnych, trochę sentymentalnych scenek z domu rodzinnego, pokazania tego jak wielką rolę w jego wychowaniu i wspieraniu ich w różnych trudnościach mieli dziadkowie, ale sporo też bolesnych chwil i traum, spowodowanych tułaniem się po różnych miejscach, brakiem ojca, bezradnością życiową oraz uzależnieniem matki. Na tle tych wspomnień Vance snuje trochę szersze, bardziej reportażowe refleksje, że nie tylko jego dzieciństwo nie należało do najszczęśliwszych. Kryzys gospodarczy i upadek przemysłu, spowodował w wielu miejscach Stanów, bezrobocie, biedę i wiele problemów społecznych. Kiedyś w Appalachy ściągali ludzie w poszukiwaniu pracy, dziś wszyscy chcieliby uciekać, ale nie bardzo mają za co i dokąd.
Bidoki, wsioki, buraki, białe śmiecie... Pogardzani przez mieszkańców bogatych miast jako niezaradni życiowo, niewykształceni, agresywni, żyjący z dnia na dzień. Ta książka opowiada także o tym. O dumie, która zanika, o własnych zasadach, które czasem są na bakier z prawem, o więzach rodzinnych i społecznych, religijności, ale również o przemocy domowej, uzależnieniach, przepuszczaniu pieniędzy. Bieda, lenistwo, bezradność są często jedną z niewielu rzeczy jakie przekazuje się kolejnym pokoleniom, a dzieciakom bez odpowiedniego wsparcia trudno pokonać brak wiary w siebie, uprzedzenia i nierówności społeczne. Mają gorszy start i choć Vance'owi się udało, skończył studia na jednej na najbardziej prestiżowych uczelni, jest jednym z nielicznych, który może się tym pochwalić. Pisze to jako jeden z nich, nie wypiera się swoich korzeni, nie próbuje też oskarżać jedynie polityków i systemu, wie że dużo zależy od tego czy samemu chce się coś zmienić, a w swoim dawnym otoczeniu tego pragnienia nie widzi. Jednak swoją książką chce motywować, przekazać nadzieję, że wszystkie trudności można przezwyciężyć, jeżeli się tego chce i otrzyma się odpowiednią pomoc. On swoją siłę i motywację do pracy zawdzięcza dziadkom, ale także wojsku, idealizuje więc jednych i drugich.
Czyta się dobrze, tłumaczenie Tomasza Gałązki pozwala na dotknięcie charakteru tego specyficznego języka/gwary środowiska w jakim dorastał autor. A mimo wszystko lektura nie daje pełnej satysfakcji. Trudno oprzeć się wrażeniu, że cytowane przykłady czy wycinki z badań socjologicznych mają służyć jedynie potwierdzeniu jakiejś własnej opinii, na pewno zwracającej uwagę na pewne zjawiska i problemy, ale przemilczającej inne. Mogą się w trakcie czytania uruchamiać ciekawe porównania z sytuacją w Polsce, ale czy to rzeczywiście "odkrywanie Ameryki", czyli coś szokująco nowego? Może dla kogoś kto nie rusza się z Warszawy, nie rozmawia z ludźmi albo kręci się wciąż w jednym środowisku... "Elegia dla bidoków" broni się więc najlepiej jako wspomnienia z niełatwego dzieciństwa, trudno ją potraktować jednak inaczej jak pewnego rodzaju fenomen czytelniczy i socjologiczny.
Awans społeczny to nie tylko kwestia pieniędzy i ekonomii, to także zmiana stylu życia. Ludzie bogaci i potężni są nie tylko bogaci i potężni - kierują się innym kodeksem norm i obyczajów. Gdy się przejdzie z klasy robotniczej w szeregi białych kołnierzyków, okazuje się, że niemal każdy element dawnego życia jest w najlepszym razie niemodny, a w najgorszym - niezdrowy.
W zasadzie mam podobne odczucia. Książka mi się podobała, ale jako książka wspomnieniowa, natomiast nie nazwałabym jej "najważniejszą książką o Ameryce ostatnich lat".
OdpowiedzUsuńchyba bardziej poruszyło mnie "Następne życie". Takiego obrazu Stanów chyba się nie spodziewałem. Piszę notkę na dniach
Usuń