W kinach pojawił się najnowszy film Wesa Andersona i po raz kolejny sięgnął on po animację i zwierzątka (tym razem psy), by opowiedzieć jakąś historię. "Wyspy psów" jeszcze nie widziałem, ale pewnie w maju się wybiorę, na razie jednak notka o poprzedniej tego typu produkcji.
Po wizycie w łódzkim Semaforze i muzeum filmu, jeszcze bardziej doceniam fakt, iż animacja starego typu, poklatkowe zdjęcia kukiełek, jeszcze nie umarła, wciąż może zachwycać. I właśnie tego typu produkcję zaproponował Anderson, zaskakując pewnie wiele osób. Tu nie chodzi przecież jedynie o budżet, ale tego typu animowanie postaci nadaje im zupełnie inny charakter, nadaje im więcej życia. Czy to wciąż kino familijne? I tak, i nie. Bo choć to bajka (autorstwa wciąż mało znanego u nas Roalda Dahla), zawiera w sobie tyle elementów czytelnych raczej dla dorosłych, że nie jest dla nich jedynie sentymentalnym powrotem do lat dzieciństwa.
Co się dzieje gdy wokół ciebie rośnie presja by się ustatkować, porzucić szaleństwa młodości, ryzyko, znaleźć jakieś "normalne" zajęcie, poświęcić się domowi, rodzinie, dzieciom. Właśnie przed takimi dylematami stoi Pan Lis. Musi powściągnąć swoje instynkty, choć natura ciągnie go z powrotem do tego w czym był dobry, czyli okradania okolicznych farmerów. To nawet nie tyle potrzeba finansowa, ale mieszanka własnej dumy, chęci sprawdzenia się, poczucia się na nowo młodym. I tak rodzi się genialny plan, by za jednym zamachem przeprowadzić skok będący uwieńczeniem jego wszystkich poprzednich wyczynów. Kaczki, gęsi i cydr kuszą...
Sporo można znaleźć tu cech charakterów, które są jak najbardziej ludzkie, i choć są tu przypisane zwierzętom, nadal są jak najbardziej czytelne. Czasem wynikają z tego dość zabawne sytuacje, ale bywa też jak najbardziej poważnie - jak choćby w przypadku relacji ojca i syna, który wciąż próbuje zmierzyć się z jego legendą rozrabiaki.
Niby mało skomplikowana historia, ale jakże cudownie się to ogląda, jak zachwycająca jest ta precyzja każdego detalu, ruchu, łącznie ze zbliżeniami. Wyobraźnia i poczucie humoru, wrażliwość Andersona jest specyficzna, ale ja ją uwielbiam. Dlatego "Fantastyczny Pan Lis" nie jest dla mnie jedynie jakąś tam prostą animacją z fajną muzyką, to piękna i pełna metafor baśń o tym co tam w duszy nam gra, o kompromisach i konsekwencjach naszych decyzji.
Sporo można znaleźć tu cech charakterów, które są jak najbardziej ludzkie, i choć są tu przypisane zwierzętom, nadal są jak najbardziej czytelne. Czasem wynikają z tego dość zabawne sytuacje, ale bywa też jak najbardziej poważnie - jak choćby w przypadku relacji ojca i syna, który wciąż próbuje zmierzyć się z jego legendą rozrabiaki.
Niby mało skomplikowana historia, ale jakże cudownie się to ogląda, jak zachwycająca jest ta precyzja każdego detalu, ruchu, łącznie ze zbliżeniami. Wyobraźnia i poczucie humoru, wrażliwość Andersona jest specyficzna, ale ja ją uwielbiam. Dlatego "Fantastyczny Pan Lis" nie jest dla mnie jedynie jakąś tam prostą animacją z fajną muzyką, to piękna i pełna metafor baśń o tym co tam w duszy nam gra, o kompromisach i konsekwencjach naszych decyzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz