Gdy zachwycałem się w roku 2015 "Odpływem", wpisałem sobie już wtedy na listę do przeczytania "Półbrata", ale jak widzicie sporo czasu upłynęło gdy wreszcie się za to zabrałem. Jak często u mnie bywa przy tak wielkich cegłach, mobilizacją okazał się DKK. Niezłe wyzwania sobie stawiamy w Piastowie, nie? Lektura przecież nie należy do lekkich i przyjemnych.
Pełna dramatów saga rodzinna, ale bardzo kameralna, a nie tak rozbudowana jak zwykle kojarzą nam się historie kilku pokoleń jakiejś rodziny. Jednocześnie jednak również powieść psychologiczna, pełna kompleksów, marzeń, fantazji - dojrzewanie, traumy, odkrywanie tajemnic rodzinnych, to nie tylko "grzebanie się w brudach", ale próba poradzenia sobie z własnymi niepowodzeniami, forma psychoterapii bohatera, podobnie jak jest też nią spisywanie przez niego snów i to co się z tego wyłoniło, czyli pisanie scenariuszy do filmów.
Książka niełatwa i przychodziły chwile gdy musiałem ją na dłużej odłożyć, ale potem i tak wracałem, żeby przejść przez kolejne wydarzenia i nie zawsze klarowny sposób o nich opowiadania. Barnum Nilsen dziś jest człowiekiem, który swoje rozgoryczenie, niemoc twórczą zalewa alkoholem, przestał już marzyć o tym, że będzie zrozumiany, że będzie mógł opowiedzieć o rzeczach dla siebie ważnych, w sposób taki jak by tego chciał.
O dzieciństwie spędzonym w dziwnej atmosferze, w domu prowadzonym przez trzy kobiety, w cieniu ojca, który pojawia się i znika, a swoją obecnością wprowadza zwykle wszystkich w stan dziwnego rozchwiania. Choć bohater nie czuł się jakoś mocno związany z ojcem, jednak potem jego osoba okazała się dla niego bardzo ważna. Słowa, sekrety, szalone decyzje stają się dziwnym ciężarem, którego trudno się pozbyć, który trzeba "przepracować".
O poszukiwaniu swojego miejsca, tożsamości, akceptacji, kolejnych rozczarowaniach samym sobą i budowaniu iluzji, że wszystko jest jak najbardziej w porządku.
O miłości jakiej wciąż pragnął, szukał i której nie zawsze potrafił przyjąć, rozpoznać, docenić.
O demonach, które wciąż kotłowały mu się w głowie, wpędzając w niskie poczucie wartości, a nieraz i w kłopoty.
O cieniach przeszłości, jakie wloką się za nami i nie potrafimy się ich pozbyć, zadręczamy się, mimo że inni być może już zapomnieli.
O bracie, który zawsze stanowił ważny punkt odniesienia, ale który chadzał własnymi drogami i którego Barnum jednocześnie podziwiał i się go obawiał.
O przyjaźni, tak ważnych chwilach spędzonych wśród tych, którzy go akceptowali, o tym jak łatwo to zniszczyć.
Tyle do opowiedzenia. Ale kto to zrozumie? W filmie nie wiem czy by się to udało. Ale w powieści Christensen czaruje. Bo mimo wszystkich niezbyt wesołych rzeczy, których tu pełno, jest w "Półbracie" również wiele ciepła, pięknych metafor i scen, które pozostają w głowie. Twardy realizm i odrobina magii.
Wydawałoby się nudne, codzienne życie kilku osób w niewielkim mieszkanku w jednej z kamienic w Oslo. Ileż jednak emocji i głębi w tych obrazach. Psychologiczne portrety, ze szczególnym wskazaniem na relacje między trzema pokoleniami kobiet, świetnie budowane fantazje pełne lęków lub marzeń dziecięcych czy młodzieńczych, przebłyski wspomnień... I tak przez ponad 900 stron. Chwilami mi się już trochę dłużyło, ale to naprawdę fascynująca lektura. Warto jednak ostrzec, że raczej przygnębiająca - to nie jest obyczajowy słodziak, pełen przytuleń i głaskania po głowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz