Dlatego "Liga sprawiedliwości" specjalnie mnie jakoś nie oburza (bo widzę w sieci, że znawców cyklu mocno poruszyła negatywnie), nawet bym powiedział, że wskrzeszenie Supermana mnie zainteresowało, bo film z jego śmiercią, to jedna z niewielu rzeczy jaką w ramach cyklu oglądałem. Bez niego nawet najlepsi z ocalałych superbohaterów mogą nie poradzić sobie z obroną ziemi przed niszczycielskimi zapędami Steppenwolfa. Połowa filmu to nabór do ekipy (Batman, Wonder Woman, Aquaman, Flash, Cyborg) - każdy ma jakieś tam swoje zdolności, które będzie mógł wykorzystać w finalnej bitwie. Trochę pogaduszek, przekonywania, zapowiedź dużych kłopotów jakie czekają ich w walce, wreszcie próby wskrzeszenia supermena. I tyle. Bo potem już tylko ostatnie starcie, w którym wszyscy muszą połączyć siły. Trochę efekciarstwa, niezłe tempo bitwy, ale skoro i tak wiemy jak musi się to skończyć, emocji w tym za grosz. Liga sprawiedliwości została zawiązana, teraz można tłuc kolejne odsłony ich walki z różnymi zagrożeniami. Oby za którymś razem trafił się jakiś reżyser, który zostawi w cholerę wszystkie schematy i zrobi coś bardziej na poważnie, trochę inaczej, tak jak choćby kiedyś stało się to z Batmanem.
Możecie iść jeżeli jesteście fanami serii, ale nawet w takim przypadku raczej szybko będziecie chcieli o tej produkcji zapomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz