czwartek, 21 grudnia 2017

Dwójka laików na balecie vol.2, czyli Dziadek do orzechów wbija w fotel

Ależ żałuję, że tym razem nie mogłem być :(
MaGa jednak nie odpuściła i oto macie drugą odsłonę dialogowanej recenzji, czyli dwójka laików ogląda balet. Tu macie część pierwszą naszych pogaduszek, czyli "Poskromienie złośnicy". W odsłonie drugiej inny rozmówca, chyba bardziej doświadczony ode mnie.A "Dziadka do orzechów" możecie jeszcze zobaczyć i to w różnych miejscach kraju! Sprawdźcie tu.

 

Po raz kolejny wybrałam się do kina Praha na balet. Tym razem był to „Dziadek do orzechów” – piękna baśń baletowa do muzyki Piotra Czajkowskiego, a moim towarzyszem był mój mąż – Mirek.


MaGa : Od niemal 30 lat chodzimy razem na różne spektakle, w tym również baletowe. Powiedz, ale tak szczerze, chodzisz na nie, bo ja to lubię …?

Mirek: Nie. Gdybym nie chciał to byś mnie nie zaciągnęła żadną siłą. Bardzo lubię oglądać balet ponieważ jest to taka forma sztuki, której nie opisują słowa, lecz emocje. W moim przypadku balet mocniej zapisuje się w mojej pamięci niż np. spektakl teatralny czy film.

MaGa: Tu się trochę różnimy, bo dla mnie każda forma spektaklu to przeżycie, ale  wychodzi na to, że rządzą nami emocje. To powiedz mi  jakie są Twoje wrażenia po pierwszym w życiu wieczorze baletowym w kinie?


Mirek: Oglądając po raz pierwszy balet w kinie miałem z początku mieszane uczucia. Po obejrzeniu całości zdałem sobie sprawę z tego, że ta forma przekazu daje widzowi większe możliwości obejrzenia spektaklu z różnych ujęć. Takiej możliwości niestety nie ma przy oglądaniu baletu na żywo siedząc w jednym miejscu. Ujęcia z kilku kamer oraz zbliżenia dają szerszy zakres przekazu ….

MaGa: Oj, tak! Mnie wbił w fotel taniec śnieżynek oglądany z góry. To było tak piękne, że aż nie do opisania. Jednocześnie dopiero z tej perspektywy widać było kunszt  wykonania każdego ruchu. Podejrzewam, że w teatrze błędy i niedociągnięcia umknęły by uwadze widza. Tu, patrząc na wszystkie tancerki z góry, widać jak na dłoni, że każda z nich to mistrzyni tańca. To była magia …

Mirek: Podobne wrażenie odniosłem przy tańcu orientalnym… Gdybym oglądał ten spektakl na żywo ze skrajnego miejsca w teatrze na pewno nie zobaczyłbym tego efektu jaki dała kamera skierowana na wprost tancerzy. To dopiero była magia!

MaGa: Pełna zgoda. Tu spontanicznie zaczęliśmy bić brawo. Tancerze wyglądali jakby stapiali się w jedno ciało. To było tak piękne, że aż ciarki chodziły po plecach … ale taniec hiszpański podobał mi się bardziej w inscenizacji naszego Teatru Wielkiego. Rosyjska choreografia tego tańca niezbyt mi się podobała. Natomiast w kolejnym tańcu (w Teatrze Wielkim nazwano ten taniec – polskim) tancerz prześlicznie udawał marionetkę. Chyba jako jedyny od razu przywiódł na myśl laleczkę-ozdobę zdjętą z choinki. Taka zamierzona „kanciastość” ruchów – bardzo to było ładne i takie bajkowe. Mamy możliwość porównania wystawienia „Dziadka do orzechów” w Teatrze Balszoj i w Teatrze Wielkim w Warszawie, bo niedawno oglądaliśmy. Niby podobne, a jednak inne. Które Ci się bardziej podobało?

Mirek: Uważam, że to były dwie bardzo różniące się od siebie inscenizacje. Scenografia, kostiumy i choreografia w Teatrze Wielkim w Warszawie bardziej pasowały dla publiczności dziecięcej (w sumie to bajka dla dzieci) - pełne przepychu wnętrza, mnogość kolorów, wielość postaci, myszy z ogonami … Natomiast wszystko to co zobaczyłem w wykonaniu baletu rosyjskiego podkreślało mistrzostwo wykonania. Ilość kolorów ograniczona, tytułowy dziadek do orzechów jedynie w krwisto czerwonym kostiumie … reszta barw stonowana. W zimowej scenerii robiło to piorunujące wrażenie.

MaGa: I znów się zgadzamy. Tak jak przy pierwszej scenie pomyślałam, że wystawienie warszawskie jest bardziej barwne i „bogatsze” w wystroju, tak przy mijających minutach podobało mi się coraz bardziej przedstawienie rosyjskie. Było bardziej czytelne. W spektaklu polskim sama miałam trudność w wyławianiu w kolejnych scenach głównych postaci. W rosyjskim – najmniejszych…

Mirek: Też tak myślę. Mam jedno zastrzeżenie. Balet jest taką formą sztuki, w której muzyka i taniec tworzą jedność. Nie wiem czy to wina urządzeń technicznych dźwięku kina Praha, czy taki przekaz przyszedł z Rosji, ale jakość odbioru przepięknej przecież muzyki Piotra Czajkowskiego nie była najlepsza. Zdecydowanie lepszy efekt był w Teatrze Wielkim w Warszawie kiedy w spektaklu słuchaliśmy muzyki na żywo.

MaGa: Masz jeszcze jakieś przemyślenia po tym pierwszym balecie oglądanym w kinie Praha?

Mirek: Z uwagą słuchałem przedmowy przed spektaklem. Ta pani przedstawiła kilka informacji na temat możliwości, form inscenizacji i historii tego przedstawienia. To ciekawy zabieg, tym bardziej, że mówiła krótko a ciekawie.  Dla mnie, w sumie laika, ciekawe było dowiedzieć się, że np. libretto nie jest przypisane raz na zawsze do danego spektaklu. Każdy kolejny choreograf może w nim coś zmienić, zamienić, dodać, ująć na co przykładem są właśnie oba wystawienia „Dziadka do orzechów”, które widzieliśmy i w teatrze i kinie.

MaGa: Będąc na „Poskromieniu złośnicy” też zwróciłam uwagę na ten wstęp przed spektaklem. To jest pomocne. Jak myślisz, uda nam się wybrać na kolejny balet -  „Romeo i Julia”?

Mirek: Oczywiście J. Ale też do kina Praha. I wiesz dlaczego …

MaGa: Wiem… bo mimo dużej ilości dzieci i młodzieży nikt nie przyniósł na salę śmierdzącego pop cornu. Może znów się uda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz