Święta to niestety sporo czasu nie tylko przy stole, ale i przed telewizorkiem, dobrze że przynajmniej w gronie rodzinnym, na spokojnie. Na pewno warto to limitować, ale w sumie rezygnować zupełnie z tej przyjemności też nie ma co.
Choćby jakiegoś starocia można wypatrzeć. To lepsze niż głupawe współczesne komedie.
"Strzał w ciemności" to chyba jeden z lepszych filmów z serii o Różowej panterze, czyli z przygodami inspektora Clouseau (choć nie ma odniesienia do serii w tytule). I zdaje się, że nawet powstał jako pierwszy, choć do kina wszedł już po premierze pierwszej komedii.
Ciamajdowaty policjant, służący Kato, z którym inspektor ćwiczy sztuki walki, nienawidzący go przełożony komisarz Dreyfuss, czyli to wszystko co uwielbiamy w całej serii i humor, który nie jest nachalny, ale wciąż jest urokliwy.
Mam słabość do Petera Sellersa i jego kultowej roli i choć te filmy dziś trącą myszką, wciąż oglądam je z przyjemnością, podobnie jak de Funesa. Sceny z klubu dla nudystów, czy nawet finałowej rozmowy inspektora gdy ma wskazać mordercę, wciąż wywołują uśmiech. Kreacja świetna, choć duża pewnie w tym też zasługa reżysera Blake'a Edwardsa (to ten od "Śniadania u Tiffany'ego"). Bawią nie tylko miny i gagi, ale również dialogi, sposób w jaki bohater tłumaczy swój sposób myślenia.
W "Strzale w ciemności" Clouseau dostaje zadanie rozwiązania zagadki morderstwa w willi bogatego biznesmena - aż dziwne, że ktoś widząc ekscentryczność prowadzącego dochodzenie nie chce go zmienić, od początku więc podejrzewamy głębsze dno całej sprawy. A wydaje się ona taka prosta: trup został znaleziony w pokoju jednej ze służących, a ona sama miała w rękach broń. Tyle, że inspektor ewidentnie do głównej podejrzanej ma słabość i będzie jej bronił do upadłego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz