środa, 3 sierpnia 2016

Wróg, czyli przeciwieństwa, podobieństwa


Miał być wpis o książce, ale jakoś bardziej ciągnie mnie do lektury, którą kończę (Tatulo), niż do pisania o rzeczach już czytanych. Będzie więc o kolejnym filmie. A jutro może teatr, bo Włodek zabiera mnie do Polonii.
Na początek może jednak jeszcze mała zaległość: Pojawiła się notka o Terminator: Genisys
A dziś Denis Villeneuve. Facet, który już parę razy mnie bardzo pozytywnie zaskoczył. Najpierw wstrząsnął "Pogorzeliskiem", potem był ciekawy "Labirynt" i ubiegłoroczne "Sicario". Za każdym razem jest inaczej. I "Wróg" też jest zupełnie inny. Dziwny. Przypominający trochę dawne filmy Polańskiego o rodzącej się paranoi, obsesji, jakichś psychicznych fiksacjach. I mimo monotonii, jaka w nim jest, pewnej zagadkowości, warto go obejrzeć, bo znowu udało się reżyserowi coś nietuzinkowego.

Adam ma dość poukładane (ale i powtarzalne, nudne) życie. Wszystko jest takie pełne rutyny - praca, dom, nawet seks z dziewczyną. Pewnego dnia w filmie poleconym przez znajomego rozpoznaje swoją twarz - podobieństwo jest tak uderzające, że bohater postanawia dotrzeć do tego aktora, jakoś go poznać, sprawdzić kim jest i czy w realnym życiu będzie równie podobny. Anthony coraz bardziej go fascynuje i Adam chciałby zamienić się na jego życie, które wydaje się dużo ciekawsze, lepsze.  
A my cały czas kombinujemy - czy to jakaś podpucha, ktoś chce go podsuwając taki "haczyk" upolować, czy to przypadek, a może po prostu jakiś przejaw paranoi bohatera i tak naprawdę więcej tu projekcji niż prawdy? A potem i tak dostaniemy w finale po głowie, bo czegoś takiego nie przewidywaliśmy.
Film dziwny, bo też niewiele się w nim dzieje i twórcy wcale nie mają zamiaru nam nic ułatwiać żadnymi wyjaśnieniami. Oglądamy tak naprawdę efekt pewnej obsesji Adama: poszukiwania, śledzenie, próby sprowokowania spotkania, chodzimy po mieście (ciekawe zdjęcia Toronto, które sprawia wrażenie sennego, nierealnego), a muzyka wciąż nas straszy i obiecuje dużo więcej niż się dzieje.   

Być może muszę sobie kiedyś zrobić seans powtórny, bo na pewno nie udało mi się wychwycić całej symboliki i smaczków, która tu jest zawarta. Po pierwszym czułem się trochę zagubiony, bo miałem wrażenie, że większość z nich była raczej zabawą i nie miała wpływu na nasz odbiór, na sama historię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz