O drugiej produkcji chyba zbyt wiele nie ma co pisać. Dość płaska obyczajówka, bez większej głębi, sprawia wrażenie jakby powstała tylko po to, by pokazać Meryl Streep we wcieleniu rockmanki. Zwłaszcza, że prawie 1/3 filmu to jej występy na scenie. Nie wierzycie? Co prawda nie mierzyłem z zegarkiem w ręku, ale mam takie nieodparte wrażenie.
Ona odeszła kiedyś, by szukać własnej drogi, zostawiając dzieci z nim. Po wielu latach pewnie ma nadal je gdzieś w sercu, ale tych wszystkich chwil, gdy wychowywał je ktoś inny nadrobić się nie da tak łatwo. Pójść z córką do fryzjera, do sklepu i udawać, że jesteśmy kumpelkami. No nie, naprawdę nie wmawiajcie, że to takie proste.

Ona zamiast zostać wielką gwiazdą, gra do kotleta w niewielkim barze, jest bez grosza i nie ma do zaproponowania swoim dzieciom nic poza poklepaniem po ramieniu i powiedzeniem: trzeba iść swoją drogą.

Jakieś to wszystko zbyt proste i wygładzone. Pozostaje więc jedynie przyjemność popatrzeć na wystylizowaną na wokalistkę rockową i buntowniczkę (ale zadziwiająco konserwatywną) Meryl. Coverów w jej wykonaniu też fajnie posłuchać. Bo przecież śpiewać potrafi - pokazała to już w Mamma Mia. A ja ze zdziwieniem stwierdziłem, że wśród tego ponad 1000 opisanych filmów na blogu, nie ma jeszcze tej komedii w greckich klimatach. Do nadrobienia.