wtorek, 17 lipca 2012

Dwudniowy wypad na zachód, czyli kolejna notka krajoznawcza i fotograficzna.

Z podziękowaniami za wszystkie pomysły i rady a propos planów na trasę -  małe podsumowanie dwudniowego wypadu krajoznawczego. Zdecydowanie chciałoby się częściej organizować takie wypady - Polska jest piękna! Ograniczeniem jest nie tylko urlop, możliwości zgrania różnych planów urlopowych, ale niestety i kasa - trzeba brać pod uwagę zawsze nocleg, a i atrakcje dla 4 osób to spore koszta (nie mówiąc o benzynie, posiłkach itd.). Cała notka miała mieć podtytuł: Serce i Rozum, albo ciesz się i płać. Sami się domyślcie dlaczego, zresztą odpowiedź można znaleźć w tekście. Po ubiegłorocznym eksplorowaniu okolic Sandomierza, tym razem, korzystając z autostrady, którą wreszcie dociągnięto do Warszawy, ruszyliśmy na zachód :) Jak wygląda część tej trasy koło mojego domu - możecie zobaczyć na fotce obok, na szczęście jednak pół kilometra dalej można już jechać normalnie.
Wyjazd planowany na 6, ale jak to zwykle bywa przy takich okazjach ruszyliśmy dopiero godzinę później. Miałem trochę stracha czy nie wpłynie to na rezygnację z części planów, ale autostrada daje jednak duży komfort i możliwość nadrobienia opóźnień. Mimo pewnych niedoróbek (do Strykowa sporo nierówności) jedzie się świetnie - 2,5 godziny i byliśmy pod Gnieznem. A przecież jechaliśmy raczej powoli. Cudo!
Gniezno to początek naszej trasy i choć postanowiliśmy wpaść tu tylko na chwilę, nie mogliśmy przecież darować sobie zajrzenia na pusty o tej porze rynek oraz do Katedry. Grób św. Wojciecha, Drzwi Gnieźnieńskie wszyscy widzieliśmy po raz pierwszy, dlatego nie tylko dla dzieci było to interesujące. Dotknięcie kawałka historii.
Tuż obok Gniezna są malutkie Pobiedziska, a zaraz za miasteczkiem muzeum miniatur, w którym zgromadzono kopie (w skali 1:20) różnych ciekawych obiektów z okolicy. Na własne oczy można przekonać się ile ciekawych miejsc jest w tamtych okolicach - nie tylko Poznań, Gniezno, ale też sporo malutkich kościółków, pałaców czy zameczków rozrzuconych na pograniczu Wielkopolski i województwa Kujawsko Pomorskiego. Dzieci były troszkę rozczarowane, bo chętnie by pooglądały budynki z całego świata, ale potem humory im się poprawiły gdy odkryły, że gdy w tym świecie miniatur mogą być niczym Godzille, co fajnie wyszło na fotkach (i na szczęście udało się nie uszkodzić niczego).

Z góry wiedziałem już, że nie damy rady zobaczyć wszystkiego, więc wykreśliłem wszystkie plany związane z jazdą dalej w kierunku Poznania (m.in. Kórnik, Puszczykowo, Rogalin). Mówi się trudno, trzeba tu będzie wrócić, co zrobimy z radością. A kolejnym punktem wcale nie tak odległym od Gniezna było Rogowo i park dinozaurów. Nie pierwsze tego typu miejsce, które mogliśmy odwiedzić, ale tu dzieciakom podobało się wyjątkowo, ponieważ z tego co pamiętam do wszystkich eksponatów można było podejść. Bajka! 
Tu chodzi nie tylko o zdjęcia, ale o możliwość zabawy, przyjrzenia się z bliska - zdecydowanie wszystkie muzea i wystawy powinny iść w takim kierunku. Zwiedzaniu zza płotka i czytaniu samych tablic dzieci mówią zdecydowane: nuuuuda. Nie przeszkadzał im nawet deszcz, a że teren spory było gdzie szaleć (poniżej widzicie jedną z dodatkowych atrakcji. Mimo kosztów (chyba 60 zeta za 4 osoby) zdecydowanie na plus! Już w tej chwili marudzą mi, że następnym razem w tych okolicach też chcą tu zajrzeć. Nawet zasłyszane historie o parku w Zatorze (ruchome figury) już nie wydają im się takie atrakcyjne jak zabawa tuż przy samych eksponatach.         









Dalej na trasie - Biskupin. Jakoś miałem troszkę inne wyobrażenie o tym jak to będzie wyglądało, miałem jakieś mgliste oczekiwanie, że będzie tego więcej...
Ale nie jestem rozczarowany, tylko jakoś troszkę zdziwiony - jedynie fragmenty muru, dwa rzędy chat (z kilkunastu). Same wnętrza też nie powalają drobiazgami rekonstrukcji - pewnie za granicą zaraz by wprowadzili prawdziwe zwierzęta, cały czas można by było wszystkiego dotknąć, zobaczyć jak coś się wykonywało. W kilku chatach co prawda były pokazy rzemiosła - bicie monet, robienie biżuterii i lepienie z gliny, ale dodatkowo płatne co troszkę doprowadza do szału każdego rodzica (bo wiadomo, że organizatorzy liczą na to, że dziecku się nie odmówi i zwykle mają rację). 
Okazało się, że trafiliśmy też na festyn i pokazy łucznicze, stąd też w wiosce sporo było ludzi w strojach z różnych epok. Dzieciaki miały z tego sporo frajdy. Pewnie na wrześniowych pokazach dzieje się jeszcze więcej, ale tu i tak nie było źle. Bilety do muzeum w przystępnej cenie rekompensowały kolejne wydatki poniesione już na terenie wioski.  

Ponieważ w okolicach Żnina funkcjonuje kolejka wąskotorowa nie mogliśmy sobie darować takiej okazji. Kobiety zapakowałem do wagonika (stacja praktycznie pod muzeum), a sam autkiem pojechałem wzdłuż tej trasy, aby je przechwycić na kolejnej stacji.
 
Tym samy cała rodzina przy okazji wędrówki po okolicach Gniezna trafiła do... Wenecji. 




Ponieważ robiło się dość późno w Wenecji odpuściliśmy już sobie muzeum kolejki wąskotorowej, jedynie szybki rzut oka na ruiny zamku, na jezioro i znowu w drogę.
Drogi wąskie, ale nawierzchni mogłaby pozazdrościć niejedna droga powiatowa na Mazowszu. Puściutko, jedzie się fajnie i na wieczór udaje nam się dotrzeć do Lichenia.









Byliśmy w tym sanktuarium z żoną kilkanaście lat temu, gdy jeszcze Bazylika była w budowie, teraz postanowiliśmy tam wrócić.

Nocleg troszkę w spartańskich warunkach, ale cóż - czego oczekiwać gdy załatwia się go na dwa dni przed wyjazdem. Troszkę byłem zdziwiony obłożeniem tego miejsca - jak widać nie tylko ja wpadłem na pomysł by przyjechać na ciut dłużej niż godzina pozwalająca jedynie na obejście wszystkiego biegiem. 

Co mam napisać o Licheniu? Kto tam był pewnie ma własne przeżycia i przemyślenia. I nie chodzi tylko o samą budowlę.
Nie pojechaliśmy tam przecież w oczekiwaniu na żadne cuda, a raczej traktując to jako okazję do modlitwy, do wyciszenia.
Co przyciąga te tłumy, które tam pielgrzymują? Czy rzeczywiście wszystkie opowieści o "cudownym źródełku" i tym podobne historie, nie mające z wiarą wiele wspólnego można traktować jedynie jako folklor i dziwactwa maluczkich - niech każdy odpowie sobie sam. 
Ja po tej wizycie mam mieszane uczucia. Z jednej strony człowiek jest pod wrażeniem całego tego rozmachu, ogromu, przepychu (jakże się różni to od przepychania się w tłumie w małych kaplicach np. w Częstochowie). Z drugiej strony wiele rzeczy dziwi i drażni - choćby obraz Maryi zamiast krzyża w ołtarzu głównym, napisy typu Polonia Semper Fidelis, łączenie symboliki religijnej z narodową, kiczowatość i rozmach, o którym wspominałem. Tu wszystkiego ma być więcej, ma bardziej świecić i się wyróżniać. Nawet przy tabernakulum nie mogło wystarczyć 1 czy 2 lampki, musi być ich 6 i jeszcze po 12 z każdej strony... Aż się boję pomyśleć jak ta świątynia wygląda udekorowana, skoro tak wygląda w "normalną" niedzielę. 
Starałem się tak organizować nasz pobyt tam, by jak najbardziej był to czas spokojny, bez biegania, myślenia o drobiazgach. Ciężko czasem zupełnie się odciąć od tych tłumów, wszystkiego co atakuje na rożne sposoby nasze zmysły i wyciszyć umysł, otworzyć serce. Jestem, który Jestem - te słowa nad ołtarzem pomagały w tym by się nie rozpraszać i wciąż na nowo wracać do Tego, który powinien być w centrum...
Dobry czas. Cieszę się, że mogliśmy tam być z dziećmi właśnie w taki sposób, bez pośpiechu.

A drugi dzień trasy już lightowy. Trasa wiodła nas przez Kościelec - w przewodnikach opisywany jako miejsce warte zobaczenia, nie tylko ze względu na pałac, ale i park z meczetem. No i żal - miejsce po pierwsze jest nieoznaczone żadnymi drogowskazami, a gdy wreszcie je odnaleźliśmy okazało się, że wszystko jest pozagradzane z powodu prac remontowych. Szkoda, bo wygląda ładnie, prawda?    
 
Finał wycieczki miał być frajdą dla dziewczyn - park wodny z wodami termalnymi w Uniejowie. Mimo tłumów, które w niedzielę się tam zjawiły radocha potężna. Potem już wystarczyło tylko na leniwe wylegiwanie i podjadanie, na zwiedzanie zamku (obok na fotce) i festyn indiański nad Wartą już sił zabrakło. 
 
A potem powrót autostradą...

Dwa dni. Chyba coś koło 800 kilometrów przejechanych, pieszo pewnie kilka zrobionych, wrażeń mnóstwo i wciąż smak na więcej! 
Było warto mimo zmęczenia i wydanej kasy (policzyłem, ale wolę nie pisać ile to było). Wspomnienia, radość dzieciaków, wspólne chwile spędzone razem, odwiedzone miejsca - to wszystko niczym w reklamie: bezcenne. Więc ty rozum sieć cicho, nie siej wątpliwości i nie rozpaczaj.

Pomarzyć by jeszcze w te wakacje udało się zaplanować jeszcze jeden taki wypad.


13 komentarzy:

  1. zazdroszczę :)
    sama z chęcią wybrałabym się w jakąś trasę z rodziną, poodwiedzała jakieś fajne miejsca :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny wypad, pewnie wróciliście zmęczeni, ale bardzo zadowoleni :)

    Wracając do Zatoru, o którym wspomniałeś to rzeczywiście są tam ruchome dinozaury (ale nie wszystkie), z jednego leci woda co dla dzieci jest ogromną frajdą (bez względu na to z jakiej części dinozaura ona leci :p). Jest też plac zabaw przed parkiem, ale raczej dla młodszych dzieci, kino 3d (hmmm tu oczekiwania chyba przerastają rzeczywistość, ale jest w cenie biletu, więc to na plus), jest też kino 5d (nie wiem, nie byłam).
    Z parku można podjechać meleksem do parku św. Mikołaja, który mnie się bardzo podobał. To teren z domkami do wynajęcia, w lesie, przy ukrytej rzece (cudem ją odkryłyśmy z koleżanką). W parku zimą można spotkać aktorów przebranych za bajkowe postaci, są jakieś konkursy, stacje z zadaniami itp. W środku parku są plansze z otworami na twarz (nie wiem jak to napisać?) przy których można sobie zrobić zdjęcia. Fajne ... i za darmo :)
    W tym roku jadę do Parku Miniatur do Inwałdu - ciekawe jak będzie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki! może i mnie zaniesie kiedyś w tamte okolice. Na razie w planach wypadów mam tyle pomysłów, że tylko kasy i czasu mi trzeba...

      Usuń
  3. O rany chciałam napisać jedno zdanie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Widać,że wypad był udany:) cieszę sie,że Pobiedziska, Rogowo, a i Gniezno , o których wspominałam, znalazły się na Twojej trasie. W tamtym rejonie wiele jest niezwykle ciekawych miejsc i sądzę ,że warto wrócić kiedyś , by zobaczyć Kórnik (chyba juz bym po nim przewodnikiem być mogła), Rogalin z jego pięknym parkiem dębów czy muzeum Fiedlera. Gdy oglądałam fotki , chciałam się tam ponownie znaleźć:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jeszcze raz podziękowania za rady, na pewno wrócimy w tamte strony bo miejsc ciekawych na pewno jeszcze sporo i tych o których już wiem i pewnie jeszcze sporo by się znalazło...

      Usuń
  5. No proszę, ja trzy lata temu w drodze do Gdańska zwiedziłam Gniezno, Biskupin i Wenecję, a potem był Kwidzyn, Gniew, Malbork i Gdańsk właśnie - w każdym razie, podobnie jak Twoja, niezapomniana to była wyprawa:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Malbork już też za nami po drodze do Gdańska, nawet z nocowaniem więc widowisko światło i dźwięk widzieliśmy. A Gniew, Kwidzyn jeszcze w planach. W Gdańsku byłem sporo razy, ale fakt, że nigdy z dziećmi, muszę nadrobić

      Usuń
  6. Ach, nam udało się nocować na zamku w Golubiu - Dobrzyniu, ale Białej Damy vel Anny Wazówny jakoś nie udało nam się zobaczyć...:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. A takie muzeum miniatur jest też w Kowarach :)
    Licheń- byłam. Nie podoba mi się. Dla mnie za duży przepych, człowiek zamiast się wyciszyć, myśli o tym,jaki jest malutki. wolę Częstochowę. Tam jest spokojniej, piękniej, kameralniej. Ale w Licheniu znalazłam takie zaciszne miejsce w parczku, taki ze stawem, mnóstwem lilii wodnych i przepiękną fontanną z amorkami.

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetnie, że wyjazd się udał, szkoda tylko że w Kościelcu pozamykane, oj dawno tam nie byłam. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudna wycieczka, sama chętnie bym w takiej wzięła udział tym bardziej, że nigdzie tam nie byłam.

    OdpowiedzUsuń