piątek, 7 lutego 2025

Wyspa pajęczych lilii - Li Kotomi, czyli jeżeli zostaniesz, musisz się dostosować

Wracam do serii z żurawiem od Wydawnictwa BoWiem (część wydawnictwa UJ), tym razem jednak trafiłem na pewną zagwozdkę. Powieść Wyspa pajęczych lilii to nie tylko fabuła, a może nawet nie przede wszystkim fabuła, ale historia rozwijająca się na poziomie językowym. Mieliśmy już przykłady tego, że tłumacze mierzyli się z gwarą, jakimiś naleciałościami regionalnymi, ale tu mam wrażenie zadanie było jeszcze trudniejsze. Chodzi bowiem o to jak zmieniały się słowa pod wpływem kontaktów między jakimiś ludami, jak język ewoluował, jak zmieniały się pojęcia, ich rozumienie. Wyspa zamieszkiwana przed niewielką społeczność, praktycznie izolowana, z niewielkimi kontaktami zewnętrznymi jest dobrym miejscem do obserwowania zwyczajów, tworzenia się mitów, legend, ale i właśnie języka. Tylko jak to przełożyć na polski?

Mam wrażenie że tym razem coś nam umyka przy lekturze, że nie dostrzeżemy wszystkich jej niuansów, a przebijanie się przez używane słownictwo, próby jego zrozumienia w każdym słowie, sprawiają sporą trudność i trochę odbierają przyjemność z czytania. Mamy aż trzy różne języki, którymi posługują się postacie, a znalezienie na to pomysłu w języku polskich nie było proste. Oczywiście można by chłonąć jedynie atmosferę, nie schodząc na poziom poszczególnych zdań, tak jakby podążając za bohaterką, która też nie rozumie początkowo zbyt wiele, uczy się tego języka. Nie jesteśmy jednak przyzwyczajeni chyba do takiego uczestniczenia w historii, jest w nas usilne pragnienie zrozumienia każdego słowa.



Bohaterką jest młoda dziewczyna, wyrzucona przez fale gdzieś na wyspie na Pacyfiku. Straciła pamięć, nie zna nawet swojego imienia. Społeczność opiekuje się nią, nadaje jej imię, nawiązują się pierwsze przyjaźnie. W pewnym momencie będzie jednak musiała podjąć ważne decyzje, bo nie można tu być wiecznie gościem - albo wyspę opuści albo stanie się jedną z nich, nauczy się języka i zwyczajów, a wszystko tu wydaje jej się takie inne, takie dziwne. Wyspą rządzą kapłanki, jedynie one przekazują historię, mają odrębny język, który dostępny jest tylko dla wybranych. Ludzie żyją prosto, wymieniając plony na jakieś dobra dzięki statkowi przypływającemu raz na jakiś czas, ale wydają się szczęśliwi, nie ma tu konfliktów, przemocy.

To powieść inicjacyjna, ale mam wrażenie że istotna dla autorki nie była jedynie sama bohaterka, ona staje się pretekstem do szerszej opowieści o społeczności, która schroniła się najpierw tworząc sobie bezpieczeństwo fizyczne, a potem również obwarowując się zabezpieczeniami kulturowymi, pewnym tabu.
Feministyczny, czy matriarchalny wydźwięk nie powinien nikomu przeszkadzać, budzi ciekawość i jak finalnie się okaże ma swoje uzasadnienie. To trochę jak u LeGuin gdzie niby przyglądamy się utopii, jakiejś baśniowej krainie, ale poprzez bohaterów i tak wgłębiamy się w ludzkie emocje, lęki, ambicje, marzenia. Jak poradzić sobie z odrzuceniem, z brakiem umiejętności odnalezienia swojego miejsca w społeczeństwie? Czy osoby wykluczone, nieszczęśliwe w "naszych realiach" mogą stworzyć świat oparty na nowych, lepszych zasadach? A może stworzą jedynie nową formę zniewolenia i jedynie utrzymywanie tajemnicy poprzez religijne rytuały pozwala na ułudę raju na ziemi? 
 

Ciekawe, choć niełatwe. Językowo wymagające i raczej nie oczekujcie akcji, tu wszystko dzieje się powoli i dopiero pod koniec układanka zaczyna nabierać kształtu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz