Zdecydowanie dla wytrawnych kinomaniaków i to w dodatku takich, który bliski jest duch bitników, wszelkie eksperymenty (również seksualne) i poszukiwanie nowych doznań. Dla innych to nie będzie seans ani specjalnie porywający, a może nawet nudny. Ma co prawda jeden punkt mocny, który podwyższa mogą ocenę, ale w sumie jeden aktor, choć w roli głównej, nie pociągnie całej produkcji - to nie monodram.
Ekranizacja powieści Burroughsa więc spodziewajcie się dusznej atmosfery, alkoholu, narkotyków, a do tego dodajcie jeszcze związek starszego faceta z dużo młodszym od niego mężczyzną. Fascynacja, przyciąganie i odpychanie i tak przez cały film. Nawet kinem drogi bym tego nie nazwał, bo choć niby jest jakiś cel (znalezienie w Ameryce Południowej nowego cudownego związku psychoaktywnego), to wszystko co po drodze jest zwyczajnie monotonne. Aż dziwne, że jednocześnie oglądamy tą gorączkę w jakiej tkwią bohaterowie, ale poza lepkością potu my czujemy co najwyżej temperaturę letnią.
Są tu sekwencje bardzo dobre, na plus można dorzucić też muzykę, pasującą do tej dziwnej psychodelicznej lekko mieszanki, ale film byłby raczej do skreślenia gdyby nie... No tak - zobaczyć Bonda, czyli Daniela Craiga w roli dziadziejącego geja, nie mającego w sobie zbyt wiele z twardziela (no może poza pozowaniem na takiego), to gratka nie lada. Zagrał wybornie. Jest chwilami żałosny, potrafi być zabawny, ale i dramatyczny.
Wciąż chciałby być kochany, choć obecnie może liczyć co najwyżej na przelotne związki, czasem dość interesowne. Nie wystarcza mu to, że może jeszcze przytulić młode ciało, on chciałby mieć pewność, że to jego starzejące się nie jest dla kogoś tak bardzo odpychające, chce być pożądany. Nawet jego pogoń za legendarnym narkotykiem jest nie tylko poszukiwaniem nowego doznania, ale przede wszystkim próbą pozbycia się dojmującej samotności.
Dziwny film. Nie ma w sobie czułości, jaka ostatnio jest modna w filmach opowiadających o miłości homoseksualnej, tu jest raczej dość beznamiętnie, brutalnie, niewiele w tym bliskości. Włoski reżyser Luca Guadagnino wchodzi jakby w buty, w których nie czuje się dobrze, bawi się w Lyncha (te sceny w dżungli), udaje kogoś innego. W efekcie wypada to słabo. Ale Craig - powtarzam: świetny! Nie przekracza granic parodii swojego wcześniejszego wizerunku i tak jednak trochę poprzez ten pryzmat dekonstrukcji idealnego faceta odbieramy jego rolę.
Może i nie odradzam, ale uprzedzam że to kino bardzo specyficzne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz