niedziela, 2 lutego 2025

Belfer, czyli zamiast do więzienia - do teatru

Pisząc kiedy o sztuce Jean-Pierre’a Dopagne’a w wykonaniu Wojciecha Pszoniaka nadałem jej tytuł "kiedyś to byśmy wszyscy wstali" nie chcę więc się powtarzać, choć to samo się nasuwa. Przecież w tej opowieści gorycz z powodu tego, że kiedyś nauczyciel był autorytetem, czerpało się od niego wiedzę, jest bardzo silna. Bohater zapatrzony w swojego mentora sam wybrał taką drogę, chciał być jak on. Dziś, gdy coraz bardziej współczesna szkoła kojarzy się z chaosem i próbami panowania nad nim przez ludzi coraz bardziej wypalonych i sfrustrowanych, ten tekst wybrzmiewa równie mocno jak kilka dekad temu. Wtedy przysypianie uczniów na lekcji, nie słuchanie poleceń, zachowania aroganckie i bezradność wychowawcy przerażały, ale jeszcze nie były tak częste... Dziś... szkoda gadać. Nic dziwnego że każdy kto tylko może ucieka z dziećmi do edukacji prywatnej, społecznej, domowej, każdej innej byle nie doświadczać tego co się dzieje w tzw. publicznej. 

Przewrotny to tekst, bo przecież od początku "potwór" przyznaje się do tego co zrobił, opowiada o tym, tłumacząc co go pchnęło do tego czynu, kiedy przekroczy granicę za którą przestał się hamować. Ale ważne jest to, że jego "kara" jednocześnie stała się dla niego nobilitacją. Wreszcie uwolniony od złudnej nadziei, że uczniowie będą chcieli skorzystać z tego co im przekazuje, staje się aktorem, showmanem, cieszącym się z bycia w centrum uwagi. 
Najważniejsze pytanie jakie sobie zadajemy, to dla kogo jego opowieść ma być ostrzeżeniem. Dla nauczycieli, podobnych jemu, by widzieli co czyha być może w ich głowach i potrafili przeciwdziałać takim myślom, czy też dla uczniów, ich rodziców, niczym wołanie: zobaczcie że pozwalając na wszystko sami stajemy się winni temu, że ktoś w pewnym momencie nie wytrzyma, sięgając po przemoc. Skoro im wydaje się, że wszystko wolno, to czemu takiej pokusie ma nie ulec ten, kto ma ich uczyć?


Tu działa tekst, nie trzeba wielkiej scenografii, jakiegoś efekciarstwa i Jacek Bończyk reżyserujący ten spektakl dla Teatru Ateneum był tego świadom. Kilka pomysłowych rozwiązań stanowi miłe urozmaicenie, ale od początku ważny jest tylko on. Przemysław Bluszcz balansuje między byciem tragicznym a diabolicznym i to sprawia świetny efekt. Jednocześnie się mu współczuje, ale też brzydzi się jego czynem. Idealista, który doszedł do ściany i stwierdził, że musi powiedzieć dość - słuchając jego drogi do tego momentu, choć nie akceptujemy odwetu, rozumiemy po ludzku tą sytuację. A cynizm jaki w nim wyczuwamy, gdy potem nagle ze swoją historią stał się sławny, budzi jednak przerażenie.    

Ten dylemat wyczuwa się również w bohaterze i Bluszcz świetnie to uchwycił. Nie chce usprawiedliwienia, czy akceptacji, wie że postąpił źle, a mimo to nie żałuje, uważa że wszyscy potrzebowali takiego wstrząsu. Jest jednocześnie nauczycielem, którym kiedyś był i aktorem, którym się stał, a my stajemy się częścią tego spektaklu. 

Trudno porównywać obie kreacje, dziś jednak możemy jednak na żywo oglądać tylko jedną z nich. Dobrze się stało, że Teatr Ateneum sięgnął po ten tekst. I choć gra go jedynie na małej scenie, więc pewnie będzie Wam ciężko zdobyć bilety, wróżę "Belfrowi" niezłe powodzenie. Przemysław Bluszcz dobrze wykorzystał swoją szansę i pokazał dużą klasę. Owszem - chwilami szarżuje mocno, ale to po prostu trochę inne spojrzenie na tą postać.   

Belfer - Teatr Ateneum (kliknij po więcej szczegółów)

OBSADA
Przemysław Bluszcz

TWÓRCY
AUTOR TEKSTU Jean-Pierre Dopagne
TŁUMACZENIE Bogusława Frosztęga
REŻYSERIA I OPRACOWANIE MUZYCZNE Jacek Bończyk
SCENOGRAFIA I ŚWIATŁA Grzegorz Policiński
ASYSTENT REŻYSERA Iwo Bluszcz

1 komentarz:

  1. Dwa razy byłam na "Belfrze" z Pszoniakiem, tego z Bluszczem też nie odpuszczę. Tę sztukę powinni obejrzeć i nauczyciele i uczniowie, a przede wszystkim rodzice. Świetny tekst.

    OdpowiedzUsuń