W swoich spotkaniach z Bondem w ramach odświeżenia cyklu przed kolejną odsłoną przygód agenta 007, doszedłem już do lat 90 i do Brosnana. Nadal uważam, że fajnie sobie wrócić do tej serii, choćby by dostrzec to jak one różnią się od siebie, jak zmieniał się ich klimat, jak pojawiały się lub znikały wątki humorystyczne, jak sam Bond raz był bardziej mścicielem, a innym razem po prostu specem realizującym zadanie. No i aktorzy. Choć najlepiej powinienem kojarzyć właśnie Brosnana i Craiga, to z uznaniem spojrzałem ile do wizerunku legendy kina wnieśli Dalton i Moore. Moje wpisy co prawda są króciutkie, bo też to takie kino, które bardziej się ogląda, niż analizuje, postanowiłem jednak znów wrzucić coś na notatnik. A więc kolejny trzypak.
W obliczu śmierci - osią fabuły jest starcie wywiadów radzieckiego i brytyjskiego, ale jak to często bywa, wrogiem jest raczej fanatyczny człowiek, który zmierza do wojny, a nie cały kraj, a sam Bond, by zrealizować swoją misję nieźle się napodróżuje. Tym razem pojawi się Czechosłowacja, ale w finale również Afganistan. Nie zabraknie scen humorystycznych począwszy do słynnego zjazdu po śniegu na wiolonczeli, przez przerysowanych talibów, ale to kino akcji, w której trochę na szczęście zniknęła groteskowość niektórych starszych produkcji z tej serii.
Oczywiście nadal pozostają przerysowania, nawiązania do innych produkcji (tym razem Rambo), ale taki to już urok. No i Maryam d'Abo w roli uroczej wiolonczelistki to jedna z tych dziewczyn Bonda, które się zapamiętuje, nie zlewa się z masą innych. Zmienia się traktowanie kobiet z czasem w tej serii, oj zmienia, choć nadal dziwi ten magnetyzm, na jaki łapią się kolejne ofiary (może czasem udając, a on się na to daje nabierać, ale jednak). Niezła intryga, choć może ciut za bardzo przedłużona.
Świat to za mało. No i jest Brosnan i filmy, które tak dobrze pamiętam sam z kina, oglądane jako nowości, a nie odgrzewane kotlety. Co prawda strasznie drażni mnie czarny charakter w tym filmie oraz postać Elektry (Sophie Marceau w Bondzie?), której przemiana jest dla mnie kompletnie bez sensu, trzeba jednak przyznać że to niezłe kino akcji. Tym razem batalia idzie o ropę naftową, a dokładniej o rurociąg prowadzony z terenów Rosji do Europy (a więc kaska misiu), choć scenarzyści przez jakiś czas sugerują nam, że celem tych "złych" jest zupełnie coś innego. W Brosnanie na pewno bawi mnie jego fryz, za długie włosy jak na przystojnego Bonda, ale cóż - o gustach i stylu się nie dyskutuje. W roli Q dziwnie moim zdaniem wypada John Cleese, coś jednak traci ta seria i nie chodzi jedynie o samą zmianę twarzy. Widowiskowe na pewno - za samą pogoń po Tamizie należy się 5+.
Śmierć nadejdzie jutro - czy ja powiedziałem o poprzednim, że był widowiskowy? Oj tu mają mają jeszcze większy rozmach. Korea i rozpieprzanie granicy, Kuba i rozpieprzanie placówki medycznej, Islandia i rozpieprzanie lodowca... W którymś momencie już przestajemy się dziwić czemukolwiek, nawet najbardziej kretyńskim rozwiązaniom, które w ostatniej chwili mają ratować Bondowi i jego partnerce skórę. A właśnie - partnerka. Czyż Halle Berry nie jest świetna? Grać nie potrafi, ale za to jak wygląda! Tym razem dwoje agentów zaprzyjaźnionych państwa będzie ścigać ludzi z Korei, których (słusznie) podejrzewa się o chęć destabilizacji świata. Gdy wpadnie im do ręki potworna broń, nie będą mieli skrupułów, więc trzeba ich zatrzymać. A wcześniej znaleźć bo skubańcy nieźle się kryją.
Mimo całej widowiskowości, jakoś nie przepadam za tym odcinkiem serii - nawał idiotyzmów jest zbyt duży, nawet jak na agenta 007.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz