Tomasz Owsiany stara nam się przybliżyć kraj, o którym wiemy bardzo niewiele, choć teoretycznie jest przecież kawałkiem Unii Europejskiej, tyle, że ponad osiem tysięcy kilometrów od Polski. Gujana Francuska, skrawek Francji w Ameryce Południowej, pełna kontrastów, śladów myślenia kolonialnego i jednocześnie egzotyki, w jego opowieściach zamienia się w jedną wielką przygodę. Autor stara się bowiem dotrzeć w miejsca, które mogą mu pokazać całą różnorodność tej krainy - różnorodność stylów życia, postaw wobec Francji, wobec przeszłości i tego jak ludzie myślą o przyszłości i swoich możliwościach. Nie jest jednak turystą, bądź nie stara się nim być - podróżuje zwykle samotnie, zatrzymuje się na tyle na ile chce, prosząc o gościnę miejscowych, chcąc być jak najbliżej nich. Chce pracować z nimi, to samo jeść, uczestniczyć w świętowaniu i sprawach codziennych. Bo jak inaczej się zbliżyć, poznać, dowiedzieć się czegoś więcej niż ogólników. Nie wystarczy przecież zrobić zdjęcia, zobaczyć, czasem trzeba poczuć to na własnej skórze, przeżyć albo przynajmniej rozmawiać, by zrozumieć co to dla nich znaczy.
I to jest właśnie w tej książce ciekawe. Nie porywa może jakoś bardzo narracją, nie ma w niej poczucia humoru, ale ten upór w dążeniu do tego, by stać się częścią jakiejś społeczności choć na chwilę, jest godny podziwu. Nie zawsze wszystko się uda, ale nawet opis trudności może nam dużo powiedzieć o sposobie myślenia ludzi, którzy np. nie zgadzają się na zdjęcia lub na jego udział w jakichś rytuałach. Zachowanie własnej odrębności, kultury, gdy dla innych jesteś raczej ciekawostką turystyczną, czy etnograficzną jest bardzo trudne, podobnie jak i utrzymanie równowagi między wprowadzaniem nowoczesności, a własną tradycją. Na pewno wielu ludzi decydowało się na przyjęcie obywatelstwa francuskiego i wiążących się z tym przywilejów (np. zasiłków socjalnych), ze świadomością, że i tak żyje im się łatwiej niż np. w sąsiednim Surinamie. W trakcie lektury nieustannie będą jednak powracać do nas pytania, o te równe szanse każdego obywatela, o których tak chętnie Francja uczy dzieci indiańskie, odrywając je od ich własnej kultury. Powracają pytania o odpowiedzialność kraju kolonialnego, który niby zerwał z dawnymi praktykami, ale wciąż ich ślady można odnaleźć w polityce wobec tego regionu. Jakie korzyści mają mieszkańcy Gujany z tego, że z ich kraju startują rakiety kosmiczne? Zerwano z praktyką zsyłania tu ludzi jak do kolonii karnych, Francuzi mogą liczyć na hojne wynagrodzenie jeżeli się zdecydują tu pracować, ale czy rzeczywiście robi się wszystko by pomóc ponad połowie mieszkańców tego kraju, którzy żyją na pograniczu ubóstwa?
Mamy więc warstwę przygodowo-podróżniczą, opisy tego jak czasem trudno przełamać lody, zbudować relację, dzięki której dowiesz się więcej na tematy które cię interesują. Do tego zawsze jest całkiem rozbudowane tło informacyjne, dzięki któremu możemy zobaczyć kontekst. Czasem historię poznajemy z ust rozmówców autora, ale czasem pokazuje nam on dodatkowe informacje pozwalające na pokazanie jakiego problemu z dwóch stron. Choć sam Owsiany zgadza się z tym, że nielegalne kopalnie złota niszczą środowisko, to nie powstrzymał się na przykład przed tym, by poznać i opisać bliżej również ludzi, którzy w ten sposób właśnie zarabiają na życie. Dużo tu ciekawostek, jak choćby historia sporej społeczności z Laosu, która tu właśnie zbudowała swoją nową ojczyznę, pojawią się też spore ilości wspólnie wypitego kasziri (napój ze sfermentowanego manioku), praktyki szamańskie i oczywiście różne plemiona Indian zamieszkujących pierwotnie te tereny. Gdy będziemy czytać o tym jak zmagają się one z epidemią samobójstw, szczególnie młodych ludzi, z alkoholizmem, powrócą pytania o te "dobrodziejstwa" cywilizacji, które im Europejczycy przynieśli, by na siłę ich uszczęśliwiać.
Fantastycznie, że książka nie kończy się jedynie na relacjach z prób dotarcia do różnych społeczności, ale autorowi udało się dopisać bardzo aktualny rozdział na temat tego co dzieje się w Gujanie Francuskiej, zarówno jeżeli chodzi o to jak społeczeństwo radzi sobie z epidemią covid-19, jak na temat fali protestów jaka przetoczyła się przez ten kraj w ostatnim czasie. To trochę tak jakbyśmy wraz z autorem cały czas nadal mogli być, choć daleko, to nadal myślami i sercem z tymi ludźmi, interesować się ich życiem i problemami nie tylko przez chwilę, ale towarzyszyć im na dłużej. W końcu wpuścili nas na chwilę do siebie. Pokazali jak żyją. I cieszyliby się z tego, żeby tak łatwo o nich nie zapominać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz