środa, 7 sierpnia 2019

Yesterday, czyli wyobraź sobie, że nie ma Beatlesów

W kinach trochę posucha, ale na szczęście wypatrzyłem coś sprzed kilku tygodni co przegapiłem tuż po premierze. Kino Atlantic tuż po pracy zawsze po drodze :)
I film, który okazał się sympatyczny, idealny właśnie na wakacje, choć pewnie lepiej go oglądać we dwoje niż w pojedynkę. W końcu to komedia romantyczna. W dodatku muzyczna.
Ale to już pewnie wiecie. Sam tytuł mówi wszystko. The Beatles powracają. Przynajmniej w warstwie dźwiękowej. I w uwielbieniu dla ich twórczości. Bo ten film to hołd dla genialnego zespołu i ich ponadczasowych kompozycji.

Wyobraźcie sobie świat, w którym ten zespół nigdy nie powstał i ani jedna ich kompozycja nie pozostała w świadomości społecznej. No, kilka osób na całym świecie je pamięta, ale to jakieś dziwaki, bo przecież najważniejsze jest to co mówią wszyscy, co mówi Internet. A tam Żuczków nie ma. I nie było.
Jakaż to okazja, by grając te świetne kawałki, udawać że sam jesteś ich twórcą, prawda? Tak właśnie postąpił główny bohater filmu, czyli Jack Malik - muzyk, amator, którego dotąd doceniała jedynie jego przyjaciółka i menadżerka w jednej osobie, czyli Ellie. Pechowiec dzięki przypadkowi i wsparciu Eda Sheerana (tak! on sam!) staje się wielką gwiazdą. Wciąż żyjącą trochę w schizofrenicznym rozdarciu, bo przecież nie jest geniuszem jakim go okrzyknięto, a piosenki nie są jego, tylko próbuje mozolnie je sobie przypominać. Ale gwiazdą. Któż by nie chciał sławy i kasy.
Pomysł na katastrofę światową, w której pojedyncze słowa, osoby i przedmioty nie istnieją lub nie zrobiły żadnej kariery (coke!) niby nie został wyjaśniony, jednak kilka razy bawi. Gorzej z samą muzyką, bo przecież numery na początku nikogo nie obchodzą, dopiero słowo i uwaga gwiazdy nadaje im blasku. Czy taki był zamiar reżysera? W dodatku Jack Malik jest średnim wokalistą i daleko mu do oryginału. Nadrabia za to zapałem. I przerabianiem tekstów, gdy ich nie pamięta lub gdy inni wyjaśniają mu że one są zbyt staroświeckie. Nie wygląda na idola, nie zachowuje się jak on, ale wykorzystuje swój moment. A show biznes natychmiast chce wciągnąć go w swoje tryby i przemielić na swoją modłę.
Danny Boyle kręcił dużo lepsze filmy, ten mimo sympatycznej pary (Himesh Patel i Lily James) pewnie nie pozostanie w pamięci zbyt długo. Ale jest odpowiednio zabawny, ciepły i pozbawiony chamstwa, by uznać go za dobry pomysł na wakacyjny wypad do kina. No i ta muzyka. Choć oczywiście oryginał dużo lepszy, to te melodie naprawdę nuci się non stop.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz