![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaIahjVygpBLdb6f4mFxteGDbmLMFdzpwEFcDGBI1_rZJrP5W4YyKnYO9QqnYXJ4-_MNfMxvzsMbNW4rNs9AJ2n7DQv08_ewkDAJwbhJs75lyWZ-ITrtRcS-KO4EnZXwdPZy0DDqOO7b9h/s1600/7865268.2.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjhfIRt5lKMnZJE02X39Jn6Qiq3rQ5enTUyZsZOVRpQnkP7Ex5aElN3mac2B8cU-G7UG7BQpjnz6V_bLvGtJxW-214WtZKdWGewvlEOFWP7ETFVyji0JTsEGzKB_p0Kv6YILP_ludNef8t/s1600/7817012.2.jpg)
I prawdę mówiąc nie wiem za bardzo co o nim myśleć, jak się do niego ustosunkować. Przecież lubię czarny humor, nie unikam przemocy na ekranie, ba - nawet czasem zdarza mi się czerpać sporą frajdę z oglądania jakiś pokręconych pomysłów z psychopatami w roli głównej. A jednak w wypadku "Domu, który zbudował Jack" stwierdzam, że chyba moje granice tolerancji dla takich obrazów zostały przekroczone.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOcyC_ZAi24EAoBOd5thpg5HODnfT_4-kwZh5fpuH9pDW8Yvq1ns0f8W-SvcAgnwAN_BCToWL7bZ8OtjOwqoUbO3AkgGuF1J4hSSzqJ1X-9c_SyUcWV2AMC3BJyQHrzmXJwsO0gSm9PLf-/s1600/7865591.2.jpg)
Kim jest tytułowy Jack? Trochę samotnikiem, facetem cholernie inteligentnym, perfekcjonistą (z tendencją do natręctw), który zasmakował w zbrodni. Pierwsza była zupełnie przypadkowa, po niej jednak nastąpiły kolejne, a on traktuje swoje "dzieła" niczym sztukę, delektując się swoją pomysłowością i bezkarnością.
Gdy widzisz niektóre sceny, groteskowe, pokazujące śmieszność nie tylko policji, ale i samego bohatera, nawet zaczynasz się tym bawić, po chwili jednak kolejne sceny szybko zabierają ci uśmiech z twarzy. Patrzeć na diaboliczny uśmiech Matta Dillona, na to jak zabija, a potem bawi się w kreowanie scenek z ciałami, naprawdę nie jest zabawne. Von Trier wielokrotnie zaskakiwał i przełamywał różnorakie tabu, za każdym razem jednak miałem wrażenie, że te historie niosły ze sobą jakąś treść: mówiły o winie, odkupieniu, zadręczaniu się, lękach, obsesji. Tymczasem ta podróż wgłąb ziemi (do szeolu?) to jawna kpina z widza, prowokowanie dla zabawy, bez jakiegoś większego sensu. Odwołania do Bacona, Blake'a, czy wybitnego pianisty Glenna Goulda mają sprawiać wrażenie jakiejś głębi, poszukiwania natury zła, łączenia go z geniuszem i niezrozumieniem przez masy, ale przecież to nie jest żadne usprawiedliwienie i nie można go traktować poważnie. Zresztą ten geniusz Jacka, jest dość dyskusyjny, a fiasko jego kolejnych wizji i projektów architektonicznych pokazuje wyraźnie, że on sam nie wie czego chce. Jedno co wciąga go coraz bardziej, to zbrodnia. I w tym stara się osiągnąć mistrzostwo. Choć sam nie wie po co...
Wychodziłem z kina z ciarkami na plecach. Dlatego ostrzegam, szczególnie tych, którzy nie lubią czarnego humoru i bezmyślnego okrucieństwa. To film dla ludzi o dość specyficznej wrażliwości.
Jack nie robi z tego czym się zajmuje przez lata jakiejś misji, ale robi to po prostu dla zabawy, dla adrenaliny. I to właśnie jest przerażające.
Jakiś dziwny ekshibicjonizm, nabijanie się ze wszystkiego i frajda z tego, że ktoś się oburza, ma być chyba dowodem geniuszu artystycznego, żądaniem uwielbienia dla swojej odwagi twórcy jakiego oczekuje Von Trier. O ile szaleństwo Aronofsky'ego w Mother! mi się podobało, tu wychodzę raczej z niesmakiem. Doceniam odwagę, ale zastanawiam się nad kolejnymi granicami do przesunięcia i myślę o tym raczej z obawą. To takie kino, które może prowokować kolejne chore umysły do działania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz