sobota, 15 grudnia 2018

Góry. Stan umysłu - Robert Macfarlane, czyli adrenalina, zachwyt i coś jeszcze


Góry kocham od lat i choć kondycja oraz waga ciała ostatnimi czasy coraz bardziej ciągną mnie ku dolinom, ja wciąż spoglądam z nadzieją na szczyty. W nasze Tatry pojechałem ponad 20 lat temu w podróż poślubną, teraz ciągnę tam młodszą córkę (starsza nie ma jakoś ochoty) i mam nadzieję, że jeszcze nie raz będzie mi dane gdzieś się wdrapać, a potem cieszyć serce i oczy tym co widać z góry. Gdy czytałem "Góry" poczułem, że zarówno z autorem, jak i wieloma postaciami tu opisywanymi całkiem sporo mnie łączy. To nie jest tylko fascynacja górami, ale również pewnego rodzaju tęsknota, upór, by mimo przeciwności przeć do góry. Gdy trzeba zawrócić, gdy pogoda nie pozwala na wejście, człowiek czasem idzie za głosem rozsądku, ale nie znaczy to, że jest szczęśliwy. Góry go wciąż wzywają. Wchodzi się przecież nie raz i nie dwa tym samym szlakiem, na ten sam szczyt, ale radość, satysfakcja, poczucie spełnienia wcale nie jest dużo mniejsze niż za pierwszym razem.
Nie chodzi tu więc jedynie o rekordy, sukces, najwyższe wierzchołki, ale raczej o pokonywanie własnej słabości, wysiłek, który potem jest nagrodzony. Gdy wjedziesz na górę kolejką, będziesz miał podobne widoki, ale dla mnie one będą dużo cenniejsze.

Właśnie o tych paradoksach i fenomenie miłości do gór pisze Robert Macfarlane - brytyjski pisarz, podróżnik i historyk idei. Jak to się dzieje, że one tak bardzo fascynują i przyciągają, czy działo się tak zawsze, czemu nawet śmierć tak wielu ludzi, nie odciąga kolejnych od podejmowania wyzwania i wspinaczki coraz wyżej, coraz szybciej, trudniejszymi drogami.
Ta książka to z jednej strony sympatyczna gawęda o własnych wyprawach, a z drugiej strony próba dotknięcia idei, źródła tej fascynacji jaka towarzyszy ludzkości od kilku wieków? Macfarlane cytuje różne źródła, pierwsze wspomnienia, opisy zetknięcia się z potęgą gór (na początku najczęściej w literaturze i przekazie społecznym były to Alpy), pokazując ich wzajemne powiązania. Czy wciągająca opowieść o cudownych widokach, niepowtarzalnych przeżyciach, może być dla kogoś na tyle pociągająca, by samemu ryzykować życie i uparcie pragnąć zdobywać upragnione szczyty? Można dokładnie zobaczyć tą fascynację kolejnych pokoleń, podziw, a jednocześnie pragnienie, by nie tylko powtarzać ich drogę, ale wciąż przesuwać tą granicę wysokości, trudności, potęgować ekscytację płynącą z kontaktu z ekstremalnymi warunkami i ich pokonywaniem.
Może kiedyś była w tym chęć eksploracji, poszerzania wiedzy i możliwości człowieka, teraz nie wiem czy nie częściej w alpinizmie lub himalaizmie tkwi osobista chęć sprawdzenia się lub tęsknota za naturą w jej nieskażonej formie, nawet jeżeli ona nie jest przyjazna, czy jest nawet groźna.
Jak czytamy krajobraz, jakimi słowami go opisujemy, jakie skojarzenia w nas budzi? Przecież inne określenia będziemy mieli na opisanie surowego lodowca, a inne na zielone wzgórze, za każdym razem jednak możliwość spojrzenia na świat z góry, sprawia że budzi się w nas jakaś inna wrażliwość, skłonność do zadumy. Próba uchwycenia źródeł tej fascynacji, mieszanki zachwytu, grozy, ciekawości, chwilami może wydawać się esejem filozoficznym, autor jednak nie zanudza, w ciekawy sposób zmienia perspektywę czasową, miesza własne odczucia z tym co próbuje pokazać jako pewne doświadczenie społeczności, przekazywane kolejnym pokoleniom i wpływające na interpretację pewnych zjawisk czy aktywności.
Lektura może nie każdego, ale bardzo smakowita! A ostatni rozdział poświęcony wyprawom Mallory'ego udowadnia, że Macfarlane ma świetne piór reportażysty. Jedno czego mi tu trochę brakowało to lepszej jakości, większych zdjęć, bo z tych małych obrazków trudno poczuć klimat, który bije z każdej strony tekstu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz