piątek, 24 sierpnia 2018

Dominion, czyli tasuj waćpan

Gdy zakładałem bloga, jednym z celów było robienie notatek (głównie dla siebie), żeby różne rzeczy nie uciekały tak szybko z głowy. Na początek były filmy, książki i płyty, ale choć nie kupuję zbyt wielu planszówek (ach te ceny!), coraz częściej widzę frajdę z notowania sobie wrażeń z nasiadówek przy planszówkach. Przynajmniej pierwsze wrażenia mi nie umkną. Na profesjonalne recenzje się nie silę, bo nie jestem znawcą - widać kurde choćby po tym tytule. Nagrody gry roku za 2009, a ja dopiero teraz to odkrywam, ech... Szkoda gadać.

Gdyby ktoś chciał recenzję to może zerknąć choćby na to co napisał Tomasz z zaprzyjaźnionego bloga Board Games Addiction. Od niego też foty.

Dominion doczekało się już sporej ilości dodatków, ale chyba nie zmieniają one jakoś w znaczący sposób mechaniki, co najwyżej wprowadzają trochę więcej napięcia i negatywnej interakcji. A każdy z nich to wielkie pudło za sporą kasę... W środku zaś... karty. Cholera, gdyby nie to, że tytuł mi się spodobał, ciężko by mi było myśleć o karciance jak o rozbudowanej planszówce. No dobra, kart jest sporo, to muszę przyznać. Wciąż jednak kołacze się myśl: przesadzili. I z wielkością pudła (choć wypraska ładna) i z ceną.

 
 
A teraz szybko o co biega. Zasady są przystępne i jeżeli tylko osoby nowe mają chwilkę, by wczytać się w treść kart, mogą wcale nie pozostawać z tyłu za tymi, którzy już są dobrzy w te klocki. 







Każdy jest księciem, który ma za zadanie rozbudować swoje księstwo. Do dyspozycji początkowo ma niewiele, ale z każdym kolejnym ruchem jego zasoby rosną. Nie może jednak czerpać z nich planowo, ale w sposób losowy ma zawsze jedynie 5 kart na ręce. Wśród nich mogą być karty akcji, dzięki czemu poszerza gracz poszerza sobie zakres ruchów do wykonania lub karty z kasą, za które kupuje właśnie karty akcji. W jednym ruchu teoretycznie każdy wykonuje jedynie jedną akcję i jeden zakup, potem wszystkie karty wyrzuca na swój stosik i losuje pięć nowych.
Niby proste, ale z początku może się wydawać, że masz niewiele ruchów, a potem gdy już wymieniłeś drobne na grubsze, za cholerę nie chcą pojawić się na ręce w większym towarzystwie. Niestety bowiem do zakupu tego co jest celem gry, czyli prowincji, powiatów, bo to one są punktowane na końcu, trzeba kasy całkiem sporo. Najpierw musimy więc nastawić się na gromadzenie, ale dzięki kartom akcji zawsze możemy posunąć się do przodu, zwiększając sobie zasoby, ilość wykonywanych akcji, czy zakupów.
Gra idzie dość szybko i co i rusz trzeba tasować karty przez nas wykorzystane, by znów potem z nich losować nowe, do wykorzystania z ręki.
Kończymy gdy wyczerpią się karty prowincji lub trzy dowolne stosy kart zasobów, do końca więc toczy się wyścig, bo nie jest wiadomo do końca kto ma przewagę. Niby wszystko jest jawne, ale sporo może zmienić jedna tura.    

Wady? Może ciut brakuje w podstawie negatywnej interakcji (nie do końca załapałem rolę wiedźmy i klątwy). Lekko frustruje losowość, gdy Tobie nie idą karty, a komuś widzisz, że przychodzą jak na zawołanie najlepsze. Pozostaje uparcie powiększać swoją talię i liczyć na fart.
Ale podobało mi się bardzo!

1 komentarz:

  1. Fajna recenzja, ja z kolei od dawna w nic nie grałem,pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń