niedziela, 18 marca 2018

Kobiety mafii, czyli od blachary po przykrywkę


Po "Botoksie" niby obiecywałem sobie, że filmy Patryka Vegi będę omijał z daleka, ale po raz kolejny ciekawość okazała się silniejsza. I powiem Wam, że jest lepiej. To znaczy można dostrzec jakąś fabułę. I ona nawet trzyma się kupy. Ale co do moich zarzutów, które pisałem już na Notatniku wtedy, można spokojnie by powtórzyć i teraz.
Vega ma jakąś dziwną potrzebę, aby swoje filmy wypełniać scenami, które sprawiają wrażenie jakby były rodem albo z głupich dowcipów albo też z wymyślanych przez jakieś środowisko legend, takich historyjek, które mają sprawić, że ktoś się od nich odczepi i nie będzie nic chciał. Każdy gangster czy glina chce się wydawać w oczach innych bardziej groźnym, bardziej sprawnym, bezwzględnym. A Vega sprawia wrażenie jakby wierzył w te wszystkie bzdury i na dodatek jeżeli już znajdą się one na taśmie filmowej, znajduje masę ludzi, którzy również biorą to wszystko na serio. Można by scena po scenie analizować kompletne idiotyzmy i brak prawdopodobieństwa, których moim zdaniem jest pełno w "Kobietach mafii", tylko po co. To spór tych, którzy lubią taką estetykę i tych, którzy są zniesmaczeni, w którym raczej żadne nie przeciągnie nikogo na swoją stronę. Vega nie jest przecież naturalistą, świadomie przerysowuje, bawi się umieszczaniem w swoich filmach różnych scen bardziej zabawnych. O ile naturalizm i portrety może i mu wychodzą, to w różnych "dowcipach", bluzgach i sytuacjach w jakich stawia swoich bohaterów nakazując im bohaterstwo, niestety się gubi. U Tarantino, czy innych mistrzów, bawisz się od początku do końca, nie czując zdegustowania, może czasem szok. A tu? Patrzysz i nie rozumiesz jak można było sprzedać taki idiotyzm...
 
Na pewno sporym plusem jest fakt rozbudowania postaci kobiecych - w takim kinie to nowość i choć jedynie część z pań ma role, które by rzeczywiście stawiały ich na równi z mężczyznami, jest to pewna świeżość. Można by oczywiście dyskutować skąd się wziął tytuł, bo kobiety z największymi jajami w tym filmie poza jedną, krążą na orbicie mafii, ale raczej by ją rozwalić, a te które można by nazwać związanymi z mafią (choćby przez więzy krwi), to jakieś kretynki. Ale ok, przyjmijmy uproszczony i pod publiczkę tytuł. W fabule jednak co i rusz napotykamy na takie dziwne kwiatki - udają się rzeczy, które udać się nie mają prawa, twardziele mają jakieś dziwne słabości, zachowują się jak banda kretynów równie często jak policjanci którzy mają ich łapać, a nawet największe imperium wali się przez jakieś idiotyzmy.
Sceny bardzo dobre, budujące klimat, przeplatają się więc z czymś, co sprawia że łapiesz się za głowę, chcesz wychodzić albo przynajmniej się roześmiać. I to w przypadku prawie wszystkich bohaterów. Jest soczyście jak to u Vegi, ale kolejny raz granice absurdu zostały przekroczone i psują przyjemność oglądania fabuły. To nie przemoc, przekleństwa są problemem, ale kontekst w jakim są umieszczone. Ta sama k... rzucona w innym filmie ma swoją wagę, u Vegi może być przerywnikiem, hasłem bojowym, komplementem itp. a wypowiadana jest w najbardziej kretyńskich scenach z minami rodem z filmu klasy B.
To komiksowe dzieło robi wrażenie tempem, nagromadzeniem pomysłów, które innym reżyserom by starczyło na 10 filmów, ale gdy włożysz do talerza zupy za dużo grzanek, będziesz miał kit. I tak właśnie moim zdaniem jest z "Kobietami mafii". Za dużo, za głupio, za szybko, smak się gubi. Czyżby znowu szykowany był serial, czyli masa materiału została schowana do lepszych czasów?
Katarzyna Warnke dostaje ode mnie nagrodę za najbardziej denerwującą rolę tego roku. A dla kogo brawa? Chyba dla Agnieszki Dygant, bo choć w wielu momentach drażni i bawi, ma też kilka bardzo dobrych scen.

2 komentarze:

  1. Film obejrzałam, aż mi było głupio że miałam z tego taką radość. A Agnieszka Dygant świetna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chwilami też miałem frajdę, ale tym bardziej jestem zły... to mógłby być lepszy film

      Usuń