Ten film to pewnego rodzaju fenomen. Nakręcić wysokobudżetową produkcję o tym jak kręcono niskobudżetowy film, uznawany za jeden z najgorszych gniotów ostatniej dekady (a niektórzy mówią nawet o najgorszym filmie wszechczasów) - na taki pomysł mógł wpaść albo ktoś genialny albo wariat. James Franco wyczuł w tej historii (i słusznie) jej potencjał i opowiedział ją można by rzec jeden do jednego. Nie widziałem co prawda osławionego oryginały, czyli "The room" Tommy'ego Wiseau - dopiero się zbieram - ale gdy widzisz jak wiernie odtworzono te sceny, ile wysiłku włożono, by uchwycić ten przedziwny klimat, to trudno nie być braw.
To historia o "facecie znikąd", który postanowił zrealizować swoje marzenie: nakręcić film. Sam napisał scenariusz, sam stanął za kamerą i przed nią. Sam wynajął całą ekipę, sprzęt, zrobił castingi, a potem nawet wynajął sale kinowe na projekcje. Wszyscy dziwili się jego kompletnemu brakowi pojęcia o tym jak powinna wyglądać praca na planie, słabym umiejętnościom, temu że nic się w tej produkcji nie trzyma kupy, ale w sumie skoro płaci, to czemu mu się sprzeciwiać? Zwłaszcza, że jego ego jest tak wielkie, że nie chce słuchać żadnych rad. To on ma być na pierwszym planie. I w filmie i w życiu. Stąd też zawłaszczeniowa postawa w przyjaźni, to jego strzelanie focha gdy tylko coś idzie nie po jego myśli. Facet jest dziwny i wszyscy o tym wiedzą, ale nikt nie potrafi go rozgryźć: skąd ma pieniądze, kto go wspiera, co robił wcześniej. Tommy Wiseau (ostatnie plotki wskazują na to iż jest Polakiem z pochodzenia) buduje wokół siebie jakąś dziwną, tajemniczą aurę i budzi ciekawość nie mniejszą niż jego odjechany film, który stał się kultowy i pokazywany jest na specjalnie organizowanych pokazach.
Jednocześnie się z niego śmiejemy, ale i po ludzku faceta jest nam szkoda. Nikt nie wierzy w to, że mu się powiedzie. James Franco wydobył z tej postaci jej samotność, narastający lęk przed przegraną, umiejętnie balansuje w tej opowieści między komedią i dramatem. Pokazał absurdalność różnych pomysłów bohatera, ale jest w tym też dużo zrozumienia, sympatii. Jeżeli jest w tobie tyle miłości do kina, masz głowę pełnych pomysłów, zaczynasz marzyć o tym, że tobie też uda się zrobić film, który ktoś będzie chciał oglądać. Czy to proste? Wiseau się udało. Co prawda początkowo "The room" okazał się klapą, ale dzięki "Disaster artist" jego legenda będzie trwać i kolejni ludzie będą domagać się zobaczenia o co tak naprawdę w tym projekcie chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz